Little Homeschool cz.1

36 2 1
                                    

Przyznam, nigdy tam nie byłam w tym miejscu. Właśnie staliśmy przed bramą małego miasteczka, mogłam tak powiedzieć. Wyglądało to na bardziej mini Nowy Jork, ale w formie szkoły. Powiedziałabym nawet, że to ziemska stolica klejnotów. Można było to ubrać w wiele słów, ale znaczenie było takie same.

Szliśmy w skupisku klejnotów. Nie tylko cytryny oglądały, ale i my. Perydot i Steven oprowadzali nas z dumą, ale nic nie mogło przebić szklarni Perydot. Była przepiękna. Mówiła też o jej lekcjach, jak będzie nauczać o roślinach i innych naturalnych rzeczach. Zajmowała się taką jakby "biologią dla przedszkolaków". Steven, w sumie to nawet nic nie mówił, czego będzie nauczycielem. Po godzinie, rozdzieliliśmy się, aby przyglądnąć się bliżej samemu.

Jako pierwszą rzecz wybrałam sobie pracownię plastyczną. Zawsze myślałam, aby nauczyć się rysunku, a potem połączyć to z gotowaniem. Wiecie, to jak ludzie potrafią narysować coś na torcie, albo ulepić własnoręcznie figurkę. Na ten sam pomysł wpadło prawe Oczko. Gdy kierowałyśmy się w stronę największego budynku, dużo rozmawiałyśmy. Wywnioskowałam że jest wspaniałą komediantką. Dawałam jej pierwszy lepszy temat, a ona wymyślała żarty i takie tam. Przyznam, była by świetną stendaperką. Ma w sobie też urok dzięki któremu wszyscy nie mogą przestać jej słuchać.

Weszłyśmy przez potężne drzwi, a naszym oczom ukazał się niebieski klejnot. Wokół niej była masa obrazów i wolnych płócien. Właśnie malowała swój podpis na wielkim obrazie przedstawiającym chmury, po czym nas zauważyła.
-Hejka. Przyszłyście zobaczyć pracownię?- spytała. Miała łagodny głos, ale widać było, że jest czegoś ciekawa.
-Tak, chciałybyśmy spoglądnąć, czego możemy się tutaj nauczyć.- powiedziałam, a Oczko mi przytakneła.
-Lapis Lazuli, miło mi!- powiedziała, a my już chciałyśmy zrobić to samo- Nie wiedziałam że cytryny będą chciały uczęszczać tutaj. Chodźcie, pokażę wam pracownię.

Z zwykłego oglądania które miało trwać pięć minut, powstała godzina. Podczas gdy oczko próbowała zrobić szkic krzesła i żywej dyni, ja tłumaczyłam Lapis jak mam zamiar połączyć swoje artystyczne dusze w jedną. Po chwili namysłu przyniosła jakieś pudło. Gdy je otworzyłam, moim oczom ukazała się brązowa masa.
-To glina. Niedawno ją zamówiłam, ponieważ mi się skończyła. Jeśli chcesz użyć tego w cukiernictwie, to glina jest jak masa solna. Możesz z niej zrobić masę rzeczy. Chyba są także jadalne farby dla cukierników.-mówiła, po czym wzięła kawałek gliny i kazała abym przyniosła tackę.

Pracownia była duża, więc trochę się naszukałam. Była w najdalszym zakamarku, jakąś ścianą oddzielającą artystyczny nieład od zwykłego. Gdy znalazłam jedną, usłyszałam dźwięk. Na początku myślałam że to szczur, ale nie. To przewrócony karton poruszał się podejrzliwie. Sięgnęłam ręką aby zobaczyć co jest w środku. Pożałowałam tego.

Moim oczom ukazał się klejnot. A dokładniej cytryn. Najlepsze było to, że wystawały z niego ręce, nogi, oraz uszy. Oczywiście, potrafimy zmieniać kształt. Nie wiedziałam jednak która to. Ale po chwili skapnęła się chyba, że nie jest sama, ponieważ stworzyła oczy. Czyli to jest raczej szyjka. Gdy mnie zauważyła, zaczęła uciekać. Próbowałam zagrodzić jej drogę tacką, ale ona uciekała z prędkością światła. Schowała się w pierwszej lepszej dziurze, którą stworzyły pewnie myszy. Nie mogłam nic zrobić. Gdybym strzeliła, ściana by się rozwaliła, latanie nic nie pomoże, nunchaku ledwo co tam wsadzę, a Lapis czeka na mnie. Zrezygnowana podeszłam do niej, nic nie mówiąc.

Usiadłyśmy przed specjalnym talerzem na gline, a ona tłumaczyła mi jak dobrze ulepić dzbanek. Niby mi się nie przyda, ale wiem że najlepiej zacząć od podstaw. W sumie to nie chcę używać tego tylko do gotowania, ale i dla przyjemności.

Podczas gdy ona podeszła do Oczka, która narysowała kwadratową dynię, ja rozmyślałam o klejnocie. Po co miała by mnie śledzić? A może Żółta żartowała sobie z nas? Siedziałam cicho wpatrzona w kręcącą się glinę. Wazon był do niczego. Nie dość, że ścianki odpadały, to nie czułam do nich weny. Wyłączyłam sprzęt i zaczęłam formować oddzielne kawałki. Powoli je gładziłam palcami, łączyłam je starannie, a w myślach miałam czarne myśli o naszym "pokoju". Uformowałam tułowie, po czym złączyłam z nogami. Byłam wkurzona i dokładna. Zrobiłam trochę zniekształcona kulę, po czym sięgnęłam po pierwszy lepszy drucik obok. Wyrzeźbiłam usta, nos, oczy, a po czasie zaczęłam robić włosy. Po nich dorobiłam szybko ręce, co nie należało do najłatwiejszych zadań. Gdy głowa była skończona, była pora na ubrania.

Po chwili złożyłam wszystko do kupy. Takim oto sposobem stała przede mną dziewczyna z krótkimi włosami, topem i luźnymi spodniami. Stała trzymając jedną rękę w kieszeni, a drugą machała do oglądającego. Nawet nie usłyszałam szeptów za mną.

Oczko i Lapis stały za mną i patrzyły zszokowane. Ta druga widziała chyba takie coś pierwszy raz w życiu.
-T-to ja?- spytała z łzą w oczach. Rzeczywiście. Dopiero teraz skapnęłam się, że wykonałam znaną mi postać. Była to przecież Lapis. Nie minęło kilka sekund, a jej ramiona zawisły na moich.
-Nie pierdol że zrobiłaś to pierwszy raz w życiu.
-Wcześciej dekorowałam pierniczki, liczy się?- spytałam a ona się roześmiała.
-Masz chodzić tu do mnie na lekcje.- powiedziała, a ja uśmiechnęłam się.

Nieoczekiwanie do sali wparowali moi towarzysze.
-Ile wy tu jesteście?- krzyknął Jack.
-My tylko...
-To ty zrobiłaś?- spytała się Perła podchodząc do nas.
-Tak.
Wszyscy podziwiali moje dzieło. Lapis kazała Stevenowi zapisać mnie na zajęcia, a sama podeszła do mnie.
-Przyjdź za tydzień. Glina stwardnieje a wtedy będziesz mogła pomalować... Mnie?- powiedziała ale od razu się zasmiałyśmy. Z wielką chęcią będę do niej przychodzić.

To Właśnie Ucieczka Moja Honey...//Steven Universe OC StoryWhere stories live. Discover now