Part one

11 1 1
                                    

Coronawirus...
Zostań w domu...
Liczba zakażeń...
Młoda dziewczynka zmarła na coronawirusa...
Pandemia opanowała cały świat...

Życie zaczyna tracić swoje barwy. Gnije. Bezpowrotnie traci sens. Niczym rakieta przechodzi przez atmoswerę i znika z naszych oczu. Miałam światu tyle do powiedzenia. Chciałam mu pokazać, że choć nie jesteśmy idealni zawsze możemy się wychylić... Mieć swoją cenną minutę.
Analizowałam obecną sytuację w komórce pod schodami gdy moi rodzice znęcali się nad moim bratem. Przywykłam do tego. Jednak patrząc na inne rodziny doszłam do wniosku, że to jest nie normalne. Rodzina powinna się wspierać i kochać a nie bić i niszczyć psychikę. Powinnam też lepiej traktować swojego brata. Chodzi o to, że zawsze gdy rodzice dostają ,,ataku szału" wychodzę z domu i idę na spacer. Najczęściej wybierałam wilgotny las. Był on niezwykły ze względu na stary i opuszczony budynek w lesie. Ale nie tylko dlatego jest dla mnie taki magiczny. Rosa mieniła się w słońcu niczym złoto a zwierzęta żyły normalnie. Tak jakby nie słyszały o aktualnej sytuacji. Las to moja własna oaza spokoju. W nim potrafiłam się wyłączyć z codzienności i normalnie żyć. Fascynowało mnie w nim dosłownie wszystko. A najbardziej ten budynek... Zawsze gdy tam szłam... Czułam się dziwnie... On był znajomy... Kiedyś podeszłam do jego masywnych i starych drzwi w mojej głowie zobaczyłam obraz z dzieciństwa. Nie wiem jak i gdzie byłam i jakim cudem to pamiętam ale widziałam postać. Coś krzyczała. Ja wtedy płakałam i szybko wzięto mnie z tamtego pokoju. Nad sobą słyszałam łagodny kobiecy głos.
- Hej. Wrzystko będzie dobrze -uspokajała mnie jakaś kobieta.
Gdy się ocknęłam upadłam na ziemie i zaczęłam płakać. To na pewno nie byli moi rodzice. Od tamtego czasu zaczęłam częściej się tam zapuszczać. Robiłam tak aż do dzisiaj gdy zdarzyło się coś niezwykłego. Dzień jak co dzień szkoła została zamknięta a lekcje skończone. Szykowałam się na kolejny, niepowtarzalny spacer po lesie. Chciałam się też więcej dowiedzieć o swojej przeszłości. Moje myśli przerwał widok małej leśniczówki. Była stara i oblepiona czymś czerwonym. Wiedziałam, że to była krew. Czułam też, że jest ona naprawdę fascynująca. To samo miałam gdy patrzyłam na nóż. Czasem też miałam ochotę odbierać ludziom życie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet nie znałam swojego imienia. Moim rodzicom wystarczało gdy mówili do mnie ,,idiotko''... Bardzo mnie to bolało, ale mimo tego wszystkiego brat zawsze mnie wspierał. On w przeciwieństwie do starszych zwracał się do mnie Mamo. W rzeczy samej to ja go wychowałam podczas gdy moi rodzice pili coraz więcej. Niepewnym krokiem podeszłam bliżej. Usłyszałam kroki dochodzące z małej chatki. Ktoś tam był. Gdy zrozumiałam co ryzykuję wyciągnęłam telefon o zrobiłam serię zdjęć. Bardzo mi zależało na uchwyceniu tego kogoś na zdjęciu. Po jakiś dwudziestu sekundach fotografowania domku zaczęłam biec. Najszybciej jak umiałam. Bolały mnie nogi, ale jak na razie dawałam radę. Wybiegłam z lasu i skierowałam się w stronę domu. Jak zwykle rodzice przywitali mnie srogim spojrzeniem.  Normalka. Po tym ,,przywitaniu" poszłam do swojego pokoju i zaczęłam przeglądać zdjęcia. Nie było tam nikogo. Kompletnie nic. Byłam rozczarowana, ale postanowiłam kontynuować poszukiwania osoby wydającej kroki

Puste obliczeWhere stories live. Discover now