I

355 18 12
                                    

Za każdym razem kiedy wchodziłam na poziom wyżej wyobrażałam sobie, jak wiele się zmieni.
Chodzi mi o te wszystkie szkoły.
Jednak zajęcia na uczelni to tak samo wejście o określonej godzinie do sali, zajęcie miejsca w ławce, notowanie, czytanie i przerwa na jedzenie - kanapek z nutellą oczywiście. Mówili, że mam wielkie szczęście, bo większość moich wykładów to rysowanie, projektowanie, tworzenie i choć robiłam co kocham, wymagało to wiele pracy fizycznej, umysłowej oraz zaangażowania własnej psychiki.

Tylko, że ja to trzecie zgubiłam. A wraz z tym mój talent gubił swoją wartość. Czułam się niesamowicie samotna. Straciłam też pamięć, ponoć trzeci raz w tym roku, a wraz z nią możliwe, że także moich przyjaciół. Przerwa!

– Koniu, idziesz z nami? – Usłyszałam wychodząc z sali wykładowej. Nie cierpię tego przezwiska. Odwróciłam głowę w stronę wołania, zarzucając moje ciemnokasztanowate włosy, które kiedyś miałam w zwyczaju farbować na przechodzący z granatu ogień, teraz zostało tylko ombre. Przyspieszyłam kroku, aby dołączyć do ziomków z roku.

Szliśmy tym długim starym korytarzem, przywołującym średniowieczne klimaty, równie ponure jak dzisiejszy dzień. Powolnym krokiem ze śpiącym wzrokiem wlepionym w sufit mijałam kolejne łuki na sklepieniach, niektóre ozdobione promieniami słońca, przebijającymi się przez kolorowe witraże.
Taki klimat.

Nikogo nie interesowało moje milczenie. Co było z jednej strony całkiem dobre - nie przeszkadzał im mój obojętny wyraz twarzy, ani nie odpychało moje przygnębienie. Z drugiej, strasznie ich oceniałam, jakby byli zepsuci, bo pragnęłam normalnej, napawającej radością, relacji.

Dotarliśmy do zaułka z zabazgranymi ścianami. Nazwiska, wyzwiska, krótkie listy, naklejki, kutasy i bliżej niezidentyfikowane obrazki. Tak samo nudne jak to, po co przyszliśmy. Tego dnia wszystko było mi obojętne.

– Willow, jak tam Twoje konie? – wyrwał mnie z zamyślenia głos kolegi, który właśnie odpalał lufkę.

Konie, aktualnie chyba jedyne stworzenia jakie bezinteresownie przynosiły mi radość. Jedyne, które doskonale wiedziały co we mnie jest i jak się naprawdę czuję. Oddałam im większość wolnego czasu, oczywistym jest, że były też głównym motywem mojej twórczości.

– A w porządku, ostatnio nie wsiadam, pracuję więcej z ziemi - nie zabrzmiałam chyba zbyt jasno, ale wyglądali na względnie zainteresowanych. Nasza koleżanka w tym czasie położyła na schodach mały worek z brokatem.
– Jasny gwint! Co to jest? – Wszyscy wpatrzyli się w oczojebnie różowy proch. – Dostawa od druidów disneya?
– Ja podziękuję.
– Wygląda bajecznie.
– To przecież obierki z fioletowych progressów.
Luz, sprawdzone i dobre!

Mieniło się jakby ktoś właśnie pokruszył kryształy kwarcu, miało woń cukierków pudrowych i po chwili czułam jak przez moje żyły płynie istna słodycz.

Pochłonęła mnie nadrealna przestrzeń, wypełniona dziwną neonową materią, sunącą powoli jak płynne obłoki. Gdyby istniały inne wymiary, to wołałabym, że właśnie się teleportuję. Jeszcze przez moją głowę zdążyła przebiec bardzo przytomna i jednocześnie przerażająca myśl o tym, że mogłam popełnić znaczący w swoim życiu błąd.
Nagle spadłam. Nie wiem jak i skąd. Cały cukierkowy kosmos wciągnęła czarna dziura. Czy to już koniec?

 Czy to już koniec?

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
HOW TO RIDE THE STARWhere stories live. Discover now