𝓘'𝓶 𝔂𝓸𝓾𝓻 𝓷𝓲𝓰𝓱𝓽𝓶𝓪𝓻𝓮

209 11 1
                                    

"If you look at evil,
evil is going to
look right back at you"

Clary była już na miejscu. Z przerażeniem stwierdziła, że nogi same zaniosły ją tam, zupełnie bez jej wiedzy.

Była bowiem na Easter Street. Na miejscu, w którym pierwszy raz widziała To.

Rudowłosa kobieta stanęła na środku praktycznie zapomnianej ulicy. Rozejrzała się dookoła, ze zdziwieniem stwierdzając, iż przez wszystkie lata nic się nie zmieniło.

Nadal stał tam żółty, obskurny dom z powybijanymi oknami i bez dachu. Na latarni wisiało nawet to samo ogłoszenie o zaginionym piesku, którego po czasie znaleziono w starej lodowce, zabitego razem z innymi.

-Clary!- Kobieta usłyszała radosny krzyk. Jej serce na moment zamarło, by po chwili zacząć bić jak szalone.

To niemożliwe, pomyślała. Odwróciła się w stronę, z której dochodził głos. Zobaczyła małego chłopca, o bladej twarzy i zielonych oczach, tak podobnych do tych jej.

I znowu światła nadjeżdżającego samochodu.

Przejechał chłopca.

Jej brata.

Małego Jima.

Zobaczyła scenę, która wydarzyła się naprawdę. Ponad trzydzieści lat temu na tej samej ulicy auto przejechało jej małego braciszka.

To znowu pokazało swoją przewagę, pokazując jej wydarzenie, które nadal nawiedzało ją w koszmarach.

W oczach Lawrence pojawiły się łzy. Zdruzgotana upadła na kolana, prawie się poddając. Jednak w ostatniej chwili sobie coś przypomniała.

Clary siedzała nad rzeką z frajerami, jednak zaczęło się ściemniać i wszyscy powoli rozchodzili się do swoich domów.

Aż została tylko ona i Wielki Bill. Siedzieli w ciszy, rozumiejąc się bez słów. Patrzyli w gwiazdy, beztrosko myśląc o dniu, który już się kończył.

-Clary...- powiedział Bill, nagle się prostując i popatrzył dziewczynie w oczy.

-No?- Mruknęła rudowłosa, zdziwiona nagłą zmianą nastroju chłopaka.

-Dlaczego nie powiedziałaś nam o twoim bracie?- Zapytał, a ona zastygła w bezruchu. Zawstydzona spuściła wzrok i zaczęła bawić się palcami.

-Wiesz... to wydarzyło się niby trzy lata temu, ale nadal czuję się winna. Mogłam go złapać albo cokolwiek zrobić. Nie zrobiłam, a mały Jimmy umarł na moich oczach i...- nie dała rady dokończyć, gdyż łkała głośno, ze świstem łapiąc powietrze.

-Hej. Cii... rozumiem cię.- Powiedział miedzianowłosy, obejmując dziewczynę.- Ja też tak czasem myślę, ale damy sobie radę.

Popatrzył w oczy Clary, mocno ściskając jej drobniutką dłoń. Uśmiechnął się delikatnie, co nastolatka po chwili wachania odwzajemniła.

-Tak. Przejdziemy przez to razem.- I po tych słowach oboje wskoczyli do wody, zaczynając się pluskać i bawić, póki ich beztroskie dzieciństwo nie przeminęło.

Kobieta wstała z kolan, z nowymi siłami. Ta mała dziecięca obietnica znaczyła dla niej o wiele więcej, niż jakiekolwiek przyżeczenia złożone w dorosłym życiu.

Uśmiechnęła się. Rozluźniła mięśnie. Zrobiła pierwszy krok. Potem drugi, trzeci i kolejny, aż zaczęła biec.

Biegła, dopóki nie zabrakło jej sił. Przystanęła przed hotelem, w którym zatrzymała się cała paczka frajerów.

Weszła do środka, widząc Toziera, siedzącego na fotelu przy wejściu. Bez zastanowienia podeszła do niego i wstuliła się w jego umięśnioną klatkę piersiową.

-Nie dałeś się zabić...- wyszeptała patrząc mu w oczy i głaszcząc go po policzku.

-Oczywiście, że nie. Niestety morda Bowersa będzie się pojawiać w moich koszmarach.- Powiedział, poprawiając okulary. Kobieta zachichotała.

Popatrzyli sobie głęboko w oczy. Richie przygryzł wargę, patrząc na malinowe usta kobiety, która znaczyła dla niego więcej, niż był sobie w stanie wyobrazić.

Zaczęli się do siebie przybliżać, aż ich usta się spotkały. Po dwudziestu siedmiu latach znowu się połączyły, po to, by już nigdy nie musieli być osobno.


𝗪𝗲 𝗮𝗿𝗲 𝘀𝘁𝗶𝗹𝗹 𝗸𝗶𝗱𝘀Where stories live. Discover now