Początek epidemii cz. II

46 2 0
                                    

(...)

(https://youtu.be/DaH4W1rY9us)

Muszę uciekać. To naprawdę koniec. Co z rodziną, przyjaciółmi i wrogami? Chociaż z tym ostatnim to nie za bardzo mnie obchodzi co będzie. Bardziej martwiłem się o rodzinę i przyjaciół. Musiałem szybko ustalić w głowie co mam robić. Gdzie mam iść. Gdzie mam szukać. Postanowiłem, że pójdę najpierw w bezpieczne miejsce, a później pomyślę. Nie chcę być przekąską dla Sztywnych. Ruszyłem więc główną drogą. (Tak, wiem to nie jest dobry pomysł, ale nie ma innej bocznej drogi, która zaprowadzi mnie tam gdzie chcę), dobrze, że zawsze mam przy sobie mały nożyk, może teraz mi się naprawdę przyda. Może? Raczej na pewno. Na szczęście nie było jeszcze dużo Szwendaczy, to dopiero początek epidemii więc NA RAZIE będzie ich mało. Tak mi się przynajmniej wydaje. Wydaje się być naprawdę czysto.

Postanowiłem, że pójdę najpierw do domu Bridget. Mieszka ona blisko mojej szkoły. Poznaliśmy się jeszcze za dzieciaka, miałem wtedy 10 lat, a ona 7. Nasze pierwsze spotkanie wyglądało dziwnie. Budowałem wieże z moim bratem ciotecznym, ze skrzynek od piw. Serio, to nie żart. Wtedy przyszła Bridget i zapytała czy może dołączyć. Zgodziliśmy się i od tamtego czasu spędzaliśmy całe dni razem. Po kilku miesiącach się zaprzyjaźniliśmy. Można powiedzieć,że to się nazywa przyjaźń od zawsze. 

Poza Bridget przyjaźnię się jeszcze z trzema innymi osobami: Rose - chodziliśmy razem do tej samej klasy od zawsze, nawet w przedszkolu. Niestety nasze drogi rozeszły się w szkole średniej, poszliśmy do zupełnie innych szkół. Tim - to jest właśnie ten mój bart cioteczny, z którym układałem wieżę ze skrzynek od piw. No i Simon, poznałem go kilka miesięcy temu, lecz mogę go uznać za przyjaciela. Także nasza grupa składa się z 5 osób. Kiedyś było nas więcej, ale odeszli, każdy odchodzi. Nasza paczka, ekipa, grupa - zwał jak zwał nosi nazwę JUNKIES, dlaczego? Ponieważ kiedyś pewien sąsiad Simona nas tak nazwał, jest z Anglii i z tego co wiem Junkies znaczy Ćpuny. Co z tego, że nigdy nie braliśmy takich używek. 

Wracając.

Poszedłem sadem szkolnym do bloku Brid. W wokół bloku nie było ani jednej żywej duszy. No i umarłej też nie. No chodzi o to, że nikogo nie było. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nagle z bloku obok  wybiegła kobieta, która okropnie wrzeszczała:

"- Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!"

Chciałem jej pomóc, ale wiem że nie uratowałbym jej. Młoda brunetka przyciągnęła jednego Sztywnego. Niestety... nie zdołała się uratować. Nie umiała walczyć i poległa, a ja szybko wbiegłem do bloku Bridget. Spojrzałem jeszcze raz na kobietę. Nie mogłem ulegać wyrzutom sumienia, wiedziałem że tak będą wyglądać kolejne dni mojego życia.

Stojąc przed otwartymi drzwiami Brid, obawiałem się najgorszego. Nie mogłem tak bezczynnie stać. Po kilku sekundach z głębokim oddechem wszedłem do mieszkania. Na prawo był pokój Bridget, wszedłem tam, lecz nikogo nie zastałem. Poszedłem więc do kuchni, to co zauważyłem sprawiło mnie o dreszcze i obrzydzenie. Ujrzałem leżącego Ojca Brid na ziemi z nożem wbitym w oko.

Zwymiotowałem.

Przykryłem go kocem mówiąc:
- Przykro mi...
Stojąc tak nad nim, zacząłem zastanawiać się gdzie jest jego żona, a zarazem Matką Brid. Skoro jej nie było tu, to może jest w pracy. A jak nie ma jej w pracy to może uciekła?

- Chwila... Ale ja jestem pojebany!

Przecież jest poniedziałek wiedz Bridget jest na pewno w szkole. Kurwa, jak mogłem być taki głupi i zapomnieć, że ona też chodzi do szkoły. Jednym słowem M A S A K R A.
Postanowiłem do niej zadzwonić, może jeszcze linia telefoniczna będzie działać.

UndeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz