Rozdział XV

425 39 24
                                    

Mazzini zaklął cicho, stojąc nad nieprzytomnym Daziem. Rozejrzał się w jedną i w drugą stronę, a gdy nie dostrzegł nikogo, zdecydował grać w swoją grę dalej. Za dużo już poświęcił, żeby się wycofać. Ominął leżącego na ziemi chłopaka i podszedł do stolika powietrznych. Zmiął pozostawioną tam kartkę i schował ją do swojej torby. Następnie sięgnął po mapę, która miała skłócić Amadeę z jej ukochanym oddziałem i wrzucił ją w dogasający już ogień. Uśmiechnął się, całkiem z siebie zadowolony.

Właściwie, gdyby go ktoś zapytał, nie potrafiłby racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo nie znosił Amadei i chciał jej zaszkodzić. Może denerwowało go to, że ciągle we wszystkim mieszała? Zawsze miała za nic wszelkie zasady i nikt na to nie reagował. Dodatkowo miała poparcie Matteo tak naprawdę od zawsze. Jeżeli była jedna osoba w całej tej armii, której Mazzini naprawdę się bał, był to Matteo Coletti. Słyszał wiele o tym człowieku i również swoje widział. Mazzini zawsze miał duże ambicje. Chciał być szanowany, chciał osiągnąć sukces. Odkąd wrócił do rodzinnej krainy po latach spędzonych na kupieckich statkach, wiedział, że najlepszym sposobem na zyskanie wszystkiego, czego pragnął, było zaciągnięcie się do armii. Zebrał potrzebne mu informacje, popytał tu i tam, chcieli go nawet przydzielić do oddziału dyplomatów, ale po usłyszeniu kilku opinii, że to segment, w którym raczej nie zdobędzie sławy, o jakiej marzył, stanowczo zaprzeczył. Myślał, że nadawał się do oddziału strategów – ich wszyscy szanowali i liczyli się z ich zdaniem – ale tam go nie przyjęli. Próbował szczęścia w oddziale wywiadowczym, jednak również na próżno. W końcu, całkowicie sfrustrowany, dowiedział się, że dowódca oddziału kuszowników miał niedługo kończyć swoją karierę. Desperacko chwycił się tej deski, a gdy jego dowódca grzał swoje miejsce zbyt długo, zdaniem Mazziniego, ten pomógł mu „przejść na emeryturę”. Nie miał wielkiego prestiżu, jak marzył, ale przynajmniej ktoś szanował jego pracę. Dopóki nie wszedł w konflikt z Amadeą.

Zawsze dość głośno wyrażał swoje niezadowolenie z jej powodu. Po pierwsze, była kobietą. Mazzini nie widział miejsca dla kobiet w armii. Dodatkowo nie mógł znieść faktu, że miała wyższą pozycję od niego i, gdyby przyszło do jakiejkolwiek bitwy, w której mógłby wykazać się odwagą i zdobyć sławę, ona mogła mu nakazać wycofanie się. I musiałby posłuchać. W przeciwieństwie do niej. To druga rzecz, której nie znosił i którą głośno piętnował. Amadea nie słuchała rozkazów. Nieważne kto je wydawał, ona wszystko robiła po swojemu. To sprawiało, że stawała się nieprzewidywalna, co z kolei czyniło ją niebezpieczną. Z łatwością mogła podważyć jego autorytet, mimo że teoretycznie nie mógł jej nic nakazać. Jednak gdyby jemu podwinęła się noga, czekałyby go konsekwencje. Ona za złamanie rozkazów zawsze dostawała pochwały. Wydawało się, jakby nikogo to nie obchodziło, bo raz pomogła zwyciężyć jedną wielką bitwę.
Po trzecie, Amadea Bertone była dziewczyną Matteo Colettiego. O ile wcześniejsze zarzuty dawały jej tylko pewne przywileje, o tyle ten fakt czynił ją niemal nietykalną. Nikt nigdy nie chciałby przeciwstawić się Matteo. I mimo że Mazzini nie szanował Amadei, żywił niejaki podziw do jej chłopaka. On faktycznie zrobił wiele niesamowitych rzeczy. Został dowódcą oddziału w wieku siedemnastu lat i chwilę potem powierzono mu dowództwo w decydującej bitwie z Kaprami. Mazzini znał tę bitwę jedynie z opowieści, ale podobno była to naprawdę duża sprawa. Gdyby nie Matteo, może nie miałby do czego wracać ze swojej kupieckiej podróży? On wszystko, co zrobił, dokonał dzięki swojej ciężkiej pracy i umiejętnościom. Miał co prawda wpływowego ojca, ale to nie przez układy dostał się na swoją pozycję. Przyjęto go do oddziału i wybrano na dowódcę, bo po prostu był świetny w tym, co robił. Udowodnił nie raz, że na to miejsce zasługuje. Dążył do niego powoli, w przeciwieństwie do Amadei, która przyszła i po prostu wskoczyła na wysoki stołek, bo przecież jej oddział był elitarny.
Smoki. Smoki Mazzini pomagał zestrzeliwać z nieba, nie potrzebował, by one strzelały z nieba do kogoś. Zabawne, że zawsze, gdy pojawiał się wypadek spowodowany przez smoka, wołano na to miejsce kuszowników.

Cień świtu || Blask nocy HTTYD fanfiction cz. 2 ✔ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz