Rozdział IV

685 45 4
                                    

Amadea zmrużyła oczy, starając się dostrzec choć niewielki ruch w słońcu. Wszystko było aż za spokojne. Dziwne — pomyślała. — Zmiennoskrzydłe już powinny tu być.
Spojrzała po raz kolejny na strumyczek, przy którym zwykle je widywała. Żadnego nowego wydeptanego śladu na ziemi, żadnego ruchu liści. Z powątpiewaniem uznała, że może smoki po prostu zaspały. Postanowiła jeszcze chwilę pozostać w swojej kryjówce, zamiast wyciągać pochopne wnioski. Przysiadła na klifie i odłożyła swoją lunetę na bok. Miko podszedł do niej i trącił pyskiem jej łokieć. Wyciągnęła rękę, by go podrapać.
Pamiętała, jak znaleźli tę jaskinię. Wydrążona w wysokim klifie, chociaż całkiem dobrze ukryta, była jednym z  pierwszych miejsc, które wspólnie odkryli. Szybko zorientowała się, że to doskonały punkt obserwacyjny. Jej nie widział nikt, a ona widziała całą okolicę. Często tu przylatywała, zwłaszcza, gdy chciała pomyśleć lub potrzebowała chwili odpoczynku. Tak, to była jej mała samotnia; nawet Matteo o niej nie wiedział. Zanuciła cicho pierwszą piosenkę, jaka przyszła jej do głowy i czekała na pojawienie się Zmiennoskrzydłych, przy okazji układając w myślach listę rzeczy do zrobienia. Smok położył swój łeb na jej kolanach, wsłuchując się w melodię.
Zabawne, nigdy nie przypuszczała, że tak to się wszystko potoczy. Że będzie miała takiego Miko, że dostanie stanowisko w armii, że zwiąże się z kimś takim jak Matteo, że w ogóle będzie miała jakieś znaczenie w tym mieście. Oczywiście się z tego cieszyła, choć czasem, jak na przykład w tej chwili, bywało to przytłaczające. Wiedziała, że nie mogła zawieść, nie teraz, gdy tyle osób w nią wierzyło, tyle osób jej pomogło. Widziała zmartwione spojrzenia Matteo za każdym razem, gdy orientował się, że czuje się coraz gorzej, że tak się tym wszystkim przejmuje. Ale nie mogła też nie zauważyć dumy, z jaką mówiła o niej jej rodzina. Udawała, że wszystko w porządku, choć tak naprawdę czuła, że ledwo sobie radzi. Wiele zawdzięczała swojemu chłopakowi; to on zawsze był dla niej podporą, mogła do niego przyjść z każdą sprawą, tylko on wiedział, że to wszystko zaczyna ją przerastać. Pomagał jej na wszelkie możliwe sposoby, choć nie zawsze tą pomoc przyjmowała. Wiedziała, że ją rozumiał, w końcu sam kiedyś przez to przechodził. I tak naprawdę to głównie dzięki niemu była teraz właśnie w tym miejscu.
Jesteś tu, gdzie powinnaś być — powtarzał, gdy próbowała mu dziękować — bo najwyraźniej takie twoje przeznaczenie, tak miało być. Nie widzę tu niczego, za co miałabyś mi dziękować.
Ale ona widziała. Pamiętała, że, gdy już się bardziej poznali, zawsze dziwiła się Hersylii. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nie potrafiła go docenić za to, jaki jest, a nie za to, kim jest. Dla niej jego ranga tak naprawdę nie miała znaczenia, a nieraz odnosiła wrażenie, że dla Hersylii to właśnie ona znaczyła wszystko. Nie chciała się do tego do końca przyznać nawet przed samą sobą, ale cieszyła się, że zerwał zaręczyny. Że wybrał ją. I tak już miało zostać.
Nagle Miko warknął cicho, wyrywając ją z rozmyślań i przykuwając jej uwagę z powrotem do przestrzeni przy strumyku. Na całe szczęście, bo właśnie dostrzegła w tej okolicy odciski smoczych łap. Zmiennoskrzydłe z pewnością nie były głupie. Dopiero gdy osobnik upewnił się, że nikt na niego nie czatuje gdzieś w pobliżu, zdjął swój kamuflarz i melodyjnym odgłosem przywołał resztę stada. Pierwszym, co zwróciło uwagę Amadei, był fakt, że smoki zaczęły pojawiać się bardzo powoli, dużo wolniej niż zwykle. Drugim — było ich zadziwiająco mało, za mało. Przeliczyła je jeszcze raz, dla pewności, gdy zebrały się przy wodopoju. Zmarszczyła brwi.

— Czyżby aż tyle mnie ominęło? — mruknęła z niedowierzaniem. Postanowiła zerknąć po powrocie do ostatniego raportu w księdze i ewentualnie podpytać Mirę o szczegóły. Ostatni raz omiotła wzrokiem polanę, jednak liczba smoków wcale się nie zmieniła.

— Chodź, maleńki — zadecydowała w końcu, podnosząc się z ziemi. — Wracamy do miasta.

***

Weszła do domu, chcąc przemknąć na górę niezauważona, jednak jej plany szybko zostały zniszczone.

— Amadea! — Usłyszała głos swojej mamy, więc zatrzymała się niechętnie. Kobieta odeszła od wielkiego gara i zrobiła kilka kroków w jej stronę. — Jesteś głodna? — zapytała, kładąc dłoń na jej plecach i lekko popychając ją w stronę stołu.

— Nie, nie, dzięki mamo — zaoponowała szybko, wyplątując się z rąk kobiety. — Jadłam przed wyjściem.

— A twoi goście? Nie potrzebują śniadania? — dopytywała pani Bertone, patrząc na córkę z troską. Amadea uśmiechnęła się.

— Jeśli masz coś na zbyciu, to myślę, że przyjmą bardzo chętnie.

Twarz kobiety rozpromieniła się natychmiast. Podeszła do spiżarki w poszukiwaniu wolnego kosza. Cała mama — pomyślała Amadea z uśmiechem. — Najchętniej wykarmiłaby całą okolicę.

— Wezmę go, jak będę wychodzić — powiedziała głośno, wykorzystując możliwość do ucieczki i szybko weszła na schody. Usłyszała, że jej mama jeszcze woła w odpowiedzi coś, co brzmiało jak "dobrze", i zamknęła drzwi do swojego pokoiku. Miko już tam na nią czekał, leżąc spokojnie w specjalnie wyznaczonym dla niego miejscu i obserwował ją uważnie. Mrucząc coś pod nosem, zawiesiła dłoń przed regałem, szukając odpowiedniej księgi.

— Ach, raporty. — Z zadowoleniem ułożyła książkę na stoliku i, nawet nie siadając, przerzuciła kilkanaście stron. Gdy w końcu dotarła do szukanej daty, pochyliła się bardziej nad danymi. Dotarła do rubryczki "Zmiennoskrzydłe" i zmarszczyła brwi.

— Dziwne — mruknęła. — Zawsze ich było tak mało?

Przerzuciła kilka stron do tyłu.

— Przecież to spadło prawie o połowę. — Pokręciła głową, zwracając się do swojego smoka. — Dlaczego nikt mi nie powiedział?

Miko uniósł łeb i warknął tak, jakby chciał powiedzieć, że przecież to nie jego wina. Amadea zamknęła księgę ze złością i włożyła ją do torby.

— I dziwią się, że wolę latać na patrole sama — mruknęła wściekle. — Idę do Miry, maleńki — zwróciła się do Nocnej Furii. — Odpocznij sobie, a potem możesz nas znaleźć gdzieś w mieście.

Smok kłapnął uszami, co od razu wywołało uśmiech na twarzy Amadei. Pokręciła głową z niedowierzaniem i wyszła z pokoju. Zeskoczyła z ostatnich stopni schodów, zgarnęła kosz z kuchni i jabłko ze stołu. Zatrzymała się dopiero przy płocie. Spojrzała najpierw w prawo, potem w lewo, następnie w górę. Odgryzła kawałek owocu, decydując się na pójście prosto. O tej porze Mira powinna być już w domu.

Cień świtu || Blask nocy HTTYD fanfiction cz. 2 ✔ Where stories live. Discover now