Wypadek

2 0 0
                                    

Piękny wtorkowy tym razem słoneczny poranek.Niektórzy w pracy,jedni w domu,drudzy na wakacjach, a ja... ja idę. Idę znów chodnikiem w kierunku starego boiska do koszykówki,taszcząc na ramieniu ciężką skórzaną torbę pełną jakiś pierdół w stylu: wydarte kartki ze starego szkicownika,notatki pełne moich hieroglifów ,z których tylko ja potrafiłam sie rozczytać, ponieważ bazgrze jak kura pazurem ,kilka tomików poezji, bo dlaczego nie oraz kilka innych niepotrzebnych nikomu rzeczy . Najważniejsza z nich wszystkich i tak ukryta była na samym dnie wielkiej torby.Mój gruby brulion z pomysłami na moją książkę. Tak pisze. Pisze już trzecią część mojej opowieści o dziewczynie błądzącej pomiędzy dwoma światami,nie mogącej znaleźć sobie miejsca na ziemi zupełnie tak jak ja. Piszę tą część już z dobre dwa lata,co jak na mnie jest długim okresem pisania książki. Mam ostatnio jakiś dziwny zastój weny twórczej. Być może jest to spowodowane tym że od pewnego czasu czuję się samotna. Nawet mój kochany i wierny towarzysz zabaw Pan Bonifacy chyba zauważył że jest coś nie tak, gdyż strasznie się do mnie przymila ostatnimi czasy. Co do niego nie jest wcale podobne. Bonifacy jest samotnikiem, nie lubi wielkich pieszczot jak normalne koty.Raczej woli jak ja spędzić czas samemu. Ja kocham siedzieć w jakiś opuszonych miejscach, a tam oddać się melancholii swoich przemyśleń i wprowadzić się w stan nostalgii.
Gdy podeszłam do zardzewiałej bramy boiska.  Uchyliłam jedną jej część i weszłam na zachwaszczoną murawę. Spojrzałam na telefon, była dokładnie 9:00.Uśmiechnełam sie na wspomnienie wczorajszego spotkania i skierowałam się ponownie na ławkę skrytą w cieniu pod długimi ramionami płaczacej wierzby. Nie wiedziałam czemu,ale w tym miejscu najlepiej mi się tworzyło. Może to miejsce mi pomoże dokończyć niedokończone,lecz nie dane było mi w tym momencie się skupić. Przez cały czas myślałam o nim oraz o tym czy będzie nam dane się jeszcze spotkać. Pewnie dziewczyny lub chłopcy to czytający, którzy przeżyli coś podobnego zrozumieją dlaczego tak intensywnie o tym myślałam. Uważam też że chyba każdemu chodź trochę udało się poznać coś takiego,gdy zainteresuje cię drugi człowiek i myślisz o tym dłuższy czas. Aż w końcu uświadamiasz sobie że to było, minęło i już nie wróci. Dlaczego tylko momenty są piękne? Tak ulotne i wspaniałe? Ale nasze całe życie składa się z małych chwil, które zdarzają się tak rzadko, ale dają nam siłę, by radzić sobie z smutkiem. Smutkiem jaki spotyka nas zwykłych ludzi na każdym kroku. Czasem bywa mniejszy, a czasem większy. Wszystko to zależy od nas jak go odbierzemy oraz jakie piętno w nas pozostawi,a także czy pozwolimy mu, aby wszedł do naszego życia.
***
Popołudniem kiedy słońce już troszkę odpuściło parzenia nas upałem siedziałam nadal na boisku zmęczona i zaspana,lecz tym razem pogrążona w pisaniu. Zadowolona że udało mi się coś z siebie wylać na kartkę, by mieć na materiały do książki. Co przybliżało mnie do jej skończenia.
Jak pewnie część z was wie że,gdy artysta tworzy nie można mu przeszkadzać,gdyż skończy się to dla was po prostu źle.Ze mną jest podobnie w każdej kwestii,bo jeśli coś zacznę to dopóki tego nie skończe będę chodziła zła, zdenerwowana i każdemu będę się naprzykszać. Muszę zrobić wszystko perfekcyjnie,nie ma rzadnego: „bo mi się nie chce…”-trudno. Mam to skończyć i już.
Nagle przypomniało mi się gdy już zapewne  Bonifacy jest głodny i kiedy pakowałam swoje rzeczy do torby przez furtkę wbiegł nie kto inny tylko Pan Wielmożny. Widać było że biegł dłuższy czas, gdyż strasznie zdyszał i ledwo stał na nogach. Mężczyzna ubrany był w koszule w kropki,bordowe jeasy na szelkach i czarne conversy. Podszedł do mnie ciężkim krokiem człowieka, który przed momentem przebieg dobry maraton i z wyrzutem mówiąc:
-Dlaczego do mnie nie przyszłaś?Zaprosiłem cię,przecież?
-Nie znam cię,a dokładniej znam tylko jeden dzień i uważasz że bardzo normalnym było by gdybym przyszła do ciebie do domu.
-No dobrze racja.
-Za to mam coś dla ciebie-mówiłam grzebiąc w torbie w poszukiwaniu wczorajszej zguby - Proszę...
Powiedziałam wręczając mu zlożony szalik. On kiedy to zauważył zaśmiał sie i powiedział:
-Dziękuje ci mój aniołku na niebie,a zastanawiałem się gdzie go zgubiłem.
-Gdy stąd wybiegłeś upadł ci,więc go wziełam i teraz oddaje.
-Jeszcze raz dziękuje.-mówiąc to uśmiechnął się szczerze i usiadł obok na ławce.
-Tylko że mamy mały problem.
-Jaki? Napewno go rozwiażemy.-powiedział z uśmieszkiem na ustach, puszczając jednocześnie do mnie oczko,na co ja przewróciłam oczami i wstałam z ławki mówiąc :
-Powinnam już wracać,gdyż siedze tu już od rana,a mój kot pewnie zdycha tam z głodu.
-Ah,rozumiem. Jeśli dała byś się zaprosić na wieczorny spacer po parku to byłbym w stanie cię teraz wypuścić. Co ty na to?
-Dziś?
-No oczywiście że tak.-powiedział z radością w głosie wstając z ławki i podając mi torbę.
-Zobaczę czy mi się uda,jeśli tak to będę czekać tutaj na tej ławce o 18:30,jeśli mnie natomiast nie będzie to…
-Nawet nie kończ tego zdania,proszę. Nie biorę takiej sytuacji pod uwagę. Dobrze niech ci będzie. To leć...
-Pa-zrzuciłam tylko i uciekłam
***
Wbiegłam do mieszkania,zamknełam za sobą drzwi na kłódkę.Przywitał mnie oczywiście Bonifacy patrząc na mnie wymownym wzrokiem,jakby chcąc powiedzieć: „Mamusiu zapomniałaś o mnie! Jak mogłaś?!”
Zdjełam ciężką torbę,rzucając ją gdzieś w kąt pokoju. Ruszyłam do kuchni żeby dać coś pysznego do jedzonka mojemu kotku.Gdy zadowolony pałaszował swój obiadek, ja poszłam szykować mój.Gotując makaron na spaghetti myślałam czy pójść na umówione spotkanie.Odcedziłam makaron,polałam go sosem,zabrałam sztućce i usiadłam przy stole. Po chwili dołączył do mnie oczywiście Bonifacy.Usiadł na przeciwko nie odrywając wzroku od mojego talerza. Napewno kiedy tylko zostawiłabym mój posiłek to on nie pogardziłby nawet ostatnim kąskiem.
-Bonie,powiedz co mam zrobić?
Kot tylko spojrzał na mnie lekko przekręcając głowę.
-Mam tam iść czy nie?
On przekrecił ją jeszcze bardziej jakby chciał powiedzieć:„Mamo gdzie ty chcesz iść?”
-Eh...nie wiem co zrobić. - westchnęłam stając od stołu.
Po skończonym obiedzie poszłam do gabinetu,by odpisać na e-maile i posprzatać trochę w dokumentach. Za nim się spostrzegłam zastał mnie wieczór.Wyjrzałam przez okno ,było już ciemno. Na dworze rzażyły się tylko światła latarni ulicznych. Spojrzałam na telefon -18:35.
"Już i tak jestem spóźniona, więc może lepiej jak zostanę..." - pomyślałam, lecz podświadomość krzyczała biegnij co ci zależy. Stałam tak jeszcze dobrą chwilę zastanawiając się czy iść czy nie, aż w końcu złapałam telefon z biurka, ubrała pośpiesznie buty, zarzuciłam na siebie czarny płaszcz i wybiegłam z mieszkania. Biegam co sił w nogach tylko po to, aby zobaczyć czy on rzeczywiście tam jest. Im dłużej biegłam tym wolniejszy stawał się mój bieg. Mięśnie zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa, gdyż nie były wtedy przyzwyczajone do takiego wysiłku fizycznego. Kiedy doczłapałam się do ogrodzenia boiska złapałam się go ostatkiem sił i oparła o nie swoje zmęczone ciało. Przez chwilę myślałam że zemdleje, ponieważ osunełam się w dół po  ogrodzeniu tracąc władze w nogach. Nagle tuż przed tym jak miałam dotknąć ziemi ktoś mnie złapał i podniósł. Usłyszałam tylko :
-Już dobrze. Trzymam cię. Spokojnie...
Znałam ten głos. Wymusiłam w sobie żeby jeszcze na moment otworzyć oczy. Otworzyłam je i ujrzałam Pana Wielmożnego, który patrzył się na mnie z troską.
-Mieszkasz tu gdzieś niedaleko?
-Tttaaakk, Pppaaderrewsskiegoo dzziiesiięć...-wymamrotałam
-Na szczęście wiem gdzie to jest, już tam idziemy.
Czułam jak idzie ze mną na rękach. Zapewne szedł samym środkiem chodnika, bo czułam jak moje nogi fruwają w powietrzu przy każdym kroku, który zrobił. Od czasu do czasu poczułam jak ocieram się noga lub ręką o czyjąś kurtkę, słysząc tylko jego głos mówiący wtedy: „Pardon".Gdy odzyskałam trochę władzy w rękach zarzuciłam mu bezradnie ręce na szyję i trzymałam je tak mocno zaciśnięte jak tylko pozwalał mi na to wymęczony organizm. Czułam orzeźwiający powiew wiatru na twarzy, który powoli wybudzał mnie z tego fatalnego stanu. Kiedy byliśmy już pod moją kamienicą powiedział do mnie:
-Jak się czujesz? Masz siłę stanąć na nogi? Słyszysz mnie?
Mówił to tak troskliwym głosem jak nikt mi nigdy nie mówił. Uśmiechnęłam się pod nosem i zamruczałam coś myśląc że mówię normalne zdanie,lecz zorientowałam się po chwili że to brzmiało trochę jak mruczenie Bonifacego, kiedy chce jeść.
-Mam rozumieć że chyba nie masz siły. Ehhh... To sobie poczekamy. - mówiąc to zszedł ze schodów i usiadł na ławce przed kamienicą.
-Klucz mam w kieszeni płaszcza.- wymamrotałam
-Mi Lady, wybacz mi, lecz w takim przypadku muszę go stamtąd zabrać. - powiedział siedajac ręką do kieszeni płaszcza. Wyciągnął klucz i wstał ze mną na rękach, otworzył drzwi i wspiął się po schodach na trzecie piętro. Będąc już przed drzwiami powiedziałam już stanowczym głosem,przed tym nabierając ogrodom powietrza w płuca:
-Postaw mnie.
-Nie ma nawet takiej możliwości mój aniołku.
-Dam radę.
-Tak, za pewne, lecz wolę nie ryzykować twojego upadku i kolejnych atrakcji zafundowanych przeze mnie.
-Bez przesady. To był mały wypadek. W skrócie nie mogę biegać,bo mam słabe serce, a biegłam spóźniona na ten spacer, który zakończył się tym.
-Sama mi właśnie przyznałaś iż nie jesteś w stanie ustać na nóżkach. Dlatego proszę cię daj mi klucz do mieszkania. Odłożę cię wygodnie w bezpiecznym miejscu i już mnie nie ma.
-Niech ci będzie.- mówiąc to zabrałam jedną rękę z jego szyji i poszukałam drugiego klucza w pliku kluczy od wszystkiego, wręczyłam go, a on odkluczył czarne drewniane drzwi. Kiedy tylko drzwi się uchyliły wyleciała kulka puszku zwana potocznie „Bonifacy", następnie zaczęła histerycznie miauczeć i biegać dookoła nóg nowego przybysza.
-To ten twój kolega mam rozumieć?
-Tak. To Bonifacy.
-Witam Pana. Czy pozwoli Pan odłożyć te piękna damę w bezpieczne miejsce? - zwrócił się do kota.
Zwierzak uspokoił się, usiadł przed chłopakiem i wpatrywał się w niego jakby rzeczywiście go rozumiał.
-To co? Dostaje pozwolenie?
Kot wstał, obrócił się na pięcie i odszedł wielce obrażony.
-Czyli chyba pozwolił. To gdzie mam cię odłożyć Mi Lady? - powiedział
-Położ mnie na sofie, jeśli możesz.
-Dla ciebie wszystko.- mówiąc to z uśmiechem ruszył do pokoju dziennego.
Podszedł ze mną na rękach do zielonej atłasowej sofy, odłożył mnie delikatnie. Bez słowa odwrócił się wyciągnął z kieszeni karteczkę i wręczył ją. Na początku jej nie poznałam, ale po chwili olśniło mnie i poznałam jedną z karteczek, które ostatnim razem trzymal w ręce i jedna z nich już posiadałam.
-Miałem ci to dać na spacerze, ale teraz też moge. Jakby coś się działo czy potrzebowalibyś pomocy to dzwoń.- wręczył mi mała różową karteczkę z numerem telefonu- Ja już lepiej pójdę moja droga, gdyż twój kot bardzo wrogo na mnie zerka.
Puścił oczko w moją stronę i skierował się do drzwi. Już miał chwytać za klamkę, gdy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Obrócił się w moją stronę i spytał szepcząc:
-Otworze, a ty leż.
Kiedy otworzył drzwi, usłyszałam znajomy głos...
-A ty to kto?! Wynoś się stąd! Kim ty jesteś?
-Prosze wybaczyć, nie wiedziałem. Już i tak miałem wyjść
Podniosłam się delikatnie i podeszłam do drzwi, chwyciłam Igora za rękę i przyciągnełam do siebie. On rzucił mi pytające spojrzenie.
-Mati, proszę wyjdź w tym momencie. Po co tu przyszedłeś? - powiedziałam do wysokiego bruneta, który wydawał się mocno wcięty i opierał się futrynę drzwi wejściowych.
-Moja najkochańsza! Wróciłem! Już cię nie zostawię! A ten pan stąd wychodzi...
Chwiejnym krokiem zbliżył się do mnie i do Igora. Po czym  brunet zamachnął się i sprzedał cias w nos Igora.

Kamu telah mencapai bab terakhir yang dipublikasikan.

⏰ Terakhir diperbarui: Apr 02, 2020 ⏰

Tambahkan cerita ini ke Perpustakaan untuk mendapatkan notifikasi saat ada bab baru!

Pan Wielmożny Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang