Don't do it because you'll stay like this

En başından başla
                                    

– Charlie, otwórz! – wydarłam się, czesząc jeszcze raz swoje włosy. Zawsze się one potrafią jakoś zaplatać. Podciągnęłam jeszcze swoje jeansy wyżej, aby nie odsłaniały zbyt wiele mojego brzucha.

– Charlie! – usłyszałam rozradowany krzyk dobiegający z doku na co momentalnie zamarłam. Czym prędzej zbiegłam na dół po schodach, od razu biorąc w ramiona małą Hope.

– Destiny! – wykrzyczała dziewczynka, przytulając mnie do siebie. Jej brąz włosy wchodziły mi do buzi, przez co nieustannie musiałam je wydmuchiwać. – Wszystkiego najlepszego! – powiedziała, powoli się ode mnie odsuwając. Była bardzo podobna do mnie gdy byłam mała. Normalnie jak dwie krople wody.

– Charlie, Destiny – odezwał się mój dziadek, posyłając nam lekki uśmiech. – Idźcie już, bo się spóźnienie. Ja zawioze Hope do szkoły, przyszliśmy tylko po plecak – wyjaśnił sześćdziesięciolatek, szeroko się do nas uśmiechając. Odstawiłam siedmiolatkę na podłogę, czochrajac jej włosy. Kiwnęłam głową, poprawiając swój plecak i zaczesując niesforny kosmyk za uchem.

– Pa, Charlie – pożegnała się brunetka, przytulając ciało swojego braciszka. Następnie podeszła do mnie, zadzierając główkę do góry. – Pa pa, Destiny – wymamrotał, wtykając się we mnie. – Wszystkiego najlepszego – dodała cicho, odsuwając się. Ze zmarszczonymi brwiami na nią spojrzałam, posyłając jej oczko.

Mała jest prześwietna.

***

W szkole jak zwykle panowało ogromne zamieszanie. Uczniowie w pośpiechu pędzili korytarzami albo spokojnie rozmawiali ze znajomymi. Oczywiście jak zwykle, najwiecej osób było stłoczonych obok dwóch, długich drewnianych ławek. Były one zawsze okupowane przez Evansa i jego grupki, w której składy wchodziły ci Najlepsi. Najlepsze cheerliderki, Najlepsi sportowcy oraz "Najpiękniejsi". To ostatnie było już naprawdę szczytem. Każdy wie, że wygląd zewnętrzny jest indywidualną sprawą. Jedni wolą brunetów, inni blondynów. Ktoś kocha piegi, inna osoba ich wręcz nienawidzi. Pełne kształty są dla niektórych aktrakcyjne, a inni wolą chudzielce. Chociaż akurat ta ostatnia selekcja rzadko się zdarzała. Zwyczajnie było to cholernie powierzchowne i indywidualne.

– Zwyczajnie mnie to wkurza – podzieliłam się moimi przemyśleniami z Lindsay. Nie tylko ja tak uważałam, ale i połowa szkoły. No bo błagam. Jak ktoś mógł mianować go "Najprzystojniejszym" chłopakiem w szkole? No jak? Zdecydowanie lepszy był chociażby Rhys.

– Wiem, mnie też – poparła, rozmasowujac swoje ramiona. Zamknęłam gwałtownym ruchem szafkę, która od razu wywołała ogromną sensacje. Przewróciłam oczami, widząc jak prawie połowa korytarza wlepia we mnie te swoje gały. Jezu, ludzie. Po kilku sekundach, wszyscy się odwrócili z wyjątkiem Evansa. Siedział sobie jak gdyby nigdy nic z Olivią na kolanach, która gadała mu coś do ucha, patrząc się wprost na mnie. Widząc, że również go obserwuję, chamsko się do mnie uśmiechnął. Ciota. Zmrużyłam oczy, a potem nimi przewróciłam, dosadnie prychając. Idiota.

– Tak w ogóle, o której jest ta impreza? – zapytała rudowłosa, patrząc się na mnie uważnie. Wróciłam do niej wzrokiem lekko rozkojarzona.

– Co? A, tak około dwudziestej, ale ty przyjdź gdzieś o siedemnastej. Obejrzymy coś a później zaczniemy się szykować. I tak nie rozumiem zamysłu tej imprezy u Evansa. Wszyscy i tak przychodzą głównie dla niego, więc nie rozumiem po co ta szopka – skwitowałam, poprawiając swoje włosy.

– Przynajmniej jest fajnie – rzuciła nieprzekonująco, szczęrząc się do mnie.

– Ta, super – prychnęłam, poprawiając swój plecak na ramieniu.

***

Przekroczyłam próg drzwi, a w moich uszach momentalnie rozbrzmiała głośna muzyka. Czując się jak u siebie, zamknęłam machinalnie drzwi i ciągnąc Lindsay za łokieć, podeszłyśmy do kuchni. Zdecydowanie nie były to moje klimaty. Ogromny dom był oblegany przez nastolatków, którzy bawili się w najlepsze. Impreza urodzinowa przekształciła się w zwykłą potańcówę i popijawę. Jak to zwykle miała w zwyczaju. Standardowo miałyśmy wraz z rudowłosą niewielki poślizg, bo zasiedziałyśmy się przy ostatnim sezonie Lucyfera. Tradycyjnie.

– Wódka, piwo? – zapytała błękitnooka, na co wskazałam ruchem głowę na butelkę Danielsa. Lindsay zdecydowała się na śliczną, lekko rozkloszowaną sukienkę. W przepiękny sposób podkreślała jej wcięcie w talii, a morski kolor idealnie współgrał z jej oczami. Na nogach miała czarne, nie za wysokie szpilki, a na jej plecy opadała kaskada rudych loków. Miała na sobie lekki, wieczorowy makijaż. Podkreślone brwi, wytuszowane rzęsy, kreski na oczach oraz bordowa pomadka jedynie podkreślały jej nienaganny wygląd.

– Dzięki – mruknęłam, biorąc od niej czerwony kubeczek wraz z napojem. Oparłam się biodrem o kant wysepki, obserwując ludzi dookoła.

Ja z kolei postawiłam na tradycyjny strój. Na nogach znajdowały się moje ulubione jeansy z wysokim stanem. Przez szlufki przeciągnęłam czarny pasek ze złotą sprzoczką, aby podkreślił moja talie. Na gorze znajdował się czarny top bez ramiączek, na którego narzuciłam żółtawą koszule w kratę. Swoje brązowe włosy spięłam w wysokiego kucyka, a makijaż był niemal identyczny do mojego. A no i, na nogach znajdowały się moje nieodłączne, czarne vansy.

– Jak ci się podoba? – próbowałam przekrzyczeć tłum bawiących się ludzi. Zerknęłam na Lindsay, która z zainteresowaniem przypatrywała się grupce osób. Zaintrygowana powędrowałam za jej spojrzeniem, a zauważając w środku zainteresowania samego Rhysa, momentalnie się uśmiechnęłam. Zdecydowanie trzeba tej przyszłej parce pomóc.

***

Hejka, możecie pisać jak tam wasze wrażenia. Narazie nie ma nic ciekawego, akcja dopiero zacznie się tak mocno dosyć rozkręcać w 13 rozdziale, co nie oznacza, że nie będzie kilku innych, fajnych momentów.
Piszcie wasze wrażenia.
Do soboty!
Buźka.

Simple loveHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin