Rozdział 4

13.7K 462 7
                                    

Następnego dnia przez cały ranek latałam jak poparzona, mimo że wczoraj wszystko spakowałam, chyba. Zbierałam ostatnie rzeczy do bagażu podręcznego w tym ładowarki dokumenty, którymi będę chciała się zająć podczas lotu, niedawno zaczętą książkę i kilka innych dupereli. Wyłączyłam wszystkie sprzęty elektroniczne w domu, nie pomijając telewizora. I starałam się pozostawić mieszkanie czyściutkie na tyle, żeby po powrocie nie martwić się bałaganem, jaki zostawiłam. Ostatni raz podlałam kwiaty i zamknęłam wszystkie okna, zostawiając tylko jedno delikatnie rozszczelnione. Klucze przekazałam dla zaufanego portiera, który obiecał w razie potrzeby i tylko na moją wyraźną prośbę, zadbać o mieszkanie. Gotowa wyszłam przed budynek, aby zapakować się do zamówionej wcześniej taksówki. Wolałam zostawić swoje prywatne auto na podziemnym parkingu, bo jednak przed lotniskiem nie byłoby na tyle bezpieczne na ile bym chciała. Poza tym przecież nie wiadomo, ile mi zejdzie w Dublinie, a nie mam zamiaru później regulować niebotycznych rachunków za płatny parking. Podałam starszemu panu miejsce docelowe, czyli lotnisko, i zaczęłam czytać wiadomości ze swojej poczty, a takowych było sporo. Cała droga minęła mi szybciej, niż zakładałam. Na miejscu byłam ponad godzinę przed planowanym odlotem, więc mogłam na spokojnie pozałatwiać wszystkie formalności, takie jak na przykład nadanie bagażu.

Pobiegałam chwilę po lotnisku i gdy wreszcie udało mi się usiąść tuż przed samą bramką z myślą, że nareszcie odsapnę. Najwyraźniej się przeliczyłam, bo słysząc rozmowę dwóch siedzących całkiem niedaleko kobiet, miałam wrażenie, że tracę wiarę w ludzki umysł i jego umiejętności.

— Słyszałaś o tej katastrofie samolotowej? — odezwała się jedna starsza pani z siwymi pasemkami do swojej koleżanki obok.

— Tak to straszne — przyznała. — Ale wiesz, mówią, że ten, co zginął to typ spod ciemnej gwiazdy.

— Skąd Ty masz takie informacje? — widać było, że aż podskoczyła z ciekawości.

— Mam koleżankę w Irlandii i mówiła mi, że O''Sullivan zajmuje się nielegalnym handlem bronią i kobietami! — wykrzyczała, ale zaraz speszyła się i zakryła usta dłonią, rozglądając się dookoła, czy nikt na nich nie patrzy.

No normalnie dyskrecja pierwsza klasa.

— Biedne dziewczynki, tacy ludzie nie powinni mieć dzieci. Ba! Oni nawet nie powinni po ziemi chodzić. Takich to Bóg do nieba nie wpuści — pomachała palcem, jakby groziła małemu dziecku, co z mojej perspektywy wyglądało komicznie.

Stwierdziłam, że cała ta ich rozmowa niesamowicie mnie śmieszy, więc założyłam nogę na nogę i skrzyżowawszy ramiona na piersi, przysłuchiwałam się dalej.

— A my jeszcze tam lecimy i powiedz mi po co? — wytknęła jej znajoma, z dość nietęgą miną.

— No jak to po co! Są międzynarodowe targi haftowania! Od roku zbieram się, żeby tam pojechać. Przecież wiesz, jak mi na tym zależy. Chociaż patrząc teraz na ten wypadek, mam nadzieję, że nasz samolot doleci w całości, bez żadnych niespodzianek. Właśnie, spakowałaś gaz pieprzowy? — jakby oprzytomniała i zwróciła się do swojej towarzyszki, więc teraz siedziała przodem do mnie.

— Tylko niech pani uważa, żeby i pani z pani z ulicy nie porwali, aby potem przehandlować — nie wytrzymałam i musiałam dodać coś od siebie, ale było warto obserwować jej reakcję.

— Co Pani może o tym wiedzieć. Taka młoda, całe życie ma przed sobą, a interesuje się tym, co stare baby sobie szepczą do ucha — odpowiedziała mi, siląc się na miły uśmiech. — Mnie to raczej nie grozi, więc Ty złotko lepiej uważaj na siebie.

— Szeptem to ja bym tego nie nazwała — mruknęłam pod nosem, ale podjęłam jej grę. — Swój swego nie ruszy, niech się pani nie obawia, jednak starsze modele są równie chodliwe co te nowsze, wiadomo przecież, że każdy ma jakieś fetysze — wzruszyłam ramionami i podniosłam się z miejsca.

Jeśli ja mam z tymi dwiema wytrzymać cały lot z Bostonu do Dublina, to zaczynam się poważnie zastanawiać nad tym, czy nie lepiej by mi było zostać jednak w domu. Po co pchać się z takimi reliktami do jednego samolotu. Na całe szczęście, po chwili otworzyli bramki i mogłam na spokojnie wejść na pokład. W myślach modliłam się, aby te dwie mumie miały miejsca daleko ode mnie, jednak chyba Bóg miał inne plany niż ja. Tak więc cały cholernie długi lot siedziałam między tymi skamielinami i słuchałam o haftach, moim ojcu, gotowaniu, kotach, jeszcze raz moim ojcu i innych pierdołach, o których mogą gadać kobiety, które zatrzymały się w ubiegłym stuleciu. Na szczęście z pomocą przyszły mi moje słuchawki, więc po godzinie, w ciągu której dowiedziałam się o nich więcej, niżbym chciała, oddałam się mojej ulubionej playliście na Spotify i czytaniu tych pieprzonych dokumentów.

Po wyjściu z samolotu, gdy rozprostowałam swój kręgosłup i poczułam irlandzkie powietrze, aż mi się łezka w oku zakręciła. Czasami żałowałam swojej decyzji o ucieczce z tego miejsca, jednak zaraz po tym uświadamiałam sobie, że długo nie pociągnęłabym z takim trybem życia, jaki miałam tutaj.

Ojciec z Robertem byli całkowicie przeciwni mojej decyzji. Tato nawet chciał zatrzymać mnie w domu siłą, jednak po dłuższej rozmowie z nimi, przekonałam ich, że to nie jest życie, jakiego pragnę. Nie był to co prawda najlepszy argument, jaki mogłam wystosować w tamtej sytuacji, jednak po latach szkolenia się i prób uodparniania, coś poszło nie tak, jak powinno. Zamiast stać się lojalnym i wybitnym wojownikiem, na którego miałam zadatki, ja powoli odsuwałam się od tego. Zaczęło do mnie docierać, że to, co robię jest złe wiadomo, że nie każdy, kogo zabiłam lub znacznie uszkodziłam, miał złe zamiary, zdarzało się, że pojawiały się niechciane ofiary. Wtedy poczułam potrzebę przewartościowania swoich priorytetów i w taki właśnie sposób postawiłam siebie i swoje życie ponad rodziną, która dla mnie stanowiła mafia i tą rodziną, z którą wiąże mnie krew.

Kochałam ich, byli wyjątkowi na swój sposób. Jednak ciągłe zagrożenie i niepewność, z jakimi mierzyłam się każdego dnia, odcisnęły się boleśnie na mojej psychice. Papa kochał mnie i Roberta, zawsze chciał dla nas jak najlepiej, dlatego niechętnie zgodził się na mój wyjazd — ucieczkę i obiecał pomoc. Odjeżdżając z Dublina, wiedziałam, że nigdy mi tego nie wybaczą, chociaż nie wiem, jak bardzo bym ich przepraszała. Gdzieś w głębi będą czuli, że ich zawiodłam, że uciekłam jak tchórz z podkulonym ogonem. Tato, dbając o moje bezpieczeństwo poza domem, postanowił sfingować moją śmierć, aby żaden jego wróg nie był w stanie mnie odnaleźć, mimo tego, że nadal korzystałam z rodowego nazwiska. Zostałam jakby usunięta ze wszelkich dokumentów, wymazana. Co prawda większość mafijnego świata nie wiedziała, że Thomas ma jeszcze jedno dziecko, co niesamowicie działało na moją korzyść.

Teraz jednak zaczynam czuć, że moja przeprowadzka zmieniła mnie. Dopiero teraz dotarło do mnie, ile znaczy dla mnie to miejsce. Mój dom rodzinny, miasto, a nawet ta cała mafia. Mam zamiar pomścić ich śmierć i obiecuję, że dopóki sił mi starczy, będę szukała tego, kto odważył się podnieść rękę na moją rodzinę.

Przysięgam na swoje nazwisko, miłość do tego kraju i oddanie mafii.

Urok KobietyWhere stories live. Discover now