─𝑷𝒓𝒐𝒍𝒐𝒈─

2K 148 12
                                    


To był mroźny, grudniowy wieczór kiedy alarmy bezpieczeństwa Azylu Arkham przerwały nocną ciszę. Oparci o pobliskie ściany, opatuleni niespokojnym snem strażnicy obudzili się nagle już po chwili zrywając się do szaleńczego biegu. Wrota wszystkich, nawet tych najmniejszych celi otworzyły się wytwarzając przy tym niemiłosiernie nieprzyjemny szczęk rdzewiejących, metalowych zawiasów. Przez korytarze przedzierały się tłumy oszalałych i nasycających się tą krótką chwilą wolności pacjentów, a strażnicy choćby naprawdę tego chcieli nie mogli ich skutecznie powstrzymać przez stratowaniem swoich towarzyszy, a także samych siebie. To był naprawdę przerażający widok. Odgłosy dzikich krzyków i echo nieludzkiego skowytu, a także zwierzęcego warkotu niosło się po skąpanych w mroku długich, zdawałoby się, że niekończących się korytarzach Arkham, których poboczem, zupełnie spokojną alejką podążał Książę Zbrodni. Był sam, szedł w milczeniu i pogrążony w głębokiej refleksji wodził nieprzytomnym wzrokiem po nierównych, szarych i zlewających się ze sobą kaflach podłogowych. Ostatnio miał wrażenie, że stał się kimś zupełnie innym, kimś zwyczajnym i zupełnie zapomnianym przez żyjący za bramami Azylu świat, który niegdyś zdesperowany trząsł się u jego stop błagając o ratunek swojego jedynego wybawce - Mrocznego Rycerza. Joker zastanawiał się nad źródłem swoich problemów niejednokrotnie, bowiem były one niezwykle niepokojące i kłopotliwe. Ostatnio... Ostatnio odkrył, że przez to dziwne uczucie jakie w nim tkwiło, a raczej w jego skostniałym, zlodowaciałym sercu zupełnie stracił ochotę na jakiekolwiek psoty, żarty, a co najgorsze na robienie komukolwiek krzywdy. Intensywnie czerwona i lepka ciecz ściekająca po jego dłoniach i przepływająca między jego palcami nie bawiła go już tak samo jak kiedyś, a tak właściwie... W ogóle przestało to być dla niego w jakikolwiek sposób zabawne. Nie przychodziły mu do głowy żadne dowcipy, a tym bardziej puenty, które dotychczas tak bardzo kochał nadawać każdej swojej plugawej zbrodni. Teraz nie czuł już nic, a na najbardziej zmasakrowane ciała patrzył obojętnym, przepełnionym chłodem wzrokiem czasami nawet się krzywiąc.

Jak to możliwe, że tak właśnie się działo? I to właśnie jemu, najgorszemu z najgorszych?

Już wielokrotnie zastanawiał się nad tym wszystkim, nad powodem, dla którego tak bardzo się zmienił, a wtedy, praktycznie za każdym cholernym razem miał przed oczami ten jeden wieczór, ten jeden dach i pełnię księżyca kiedy to tuż za jego wijącym się ze śmiechu i silnej ekstazy ciałem pojawił się Batman w świetle księżyca wyglądający jeszcze bardziej intrygująco niż zazwyczaj, a przez chwilę... Wydał się on Jokerowi niezwykle piękny. Za każdym razem klaun przegrywał swoje uporczywe myśli w tym miejscu. Prawdę powiedziawszy chyba był zawstydzony tym nad czym rozważał, choć przecież nie miał czego, bo w końcu...

Nie mógłby w żaden sposob pokochać swojego największego wroga, który od najdawniejszych czasów niszczył kazdy jego misternie ułożony diaboliczny plan zniszczenia Gotham. Nie mógłby, prawda?

- Jasne, że nie! Czyś ty do reszty zwariował? - w swojej głowie toczył zaciętą wymianę, ostrych zdań wypierając się czegokolwiek, ale wtedy głosy argumentowały jego dziwnym zachowaniem i nieprzespanymi nocami kiedy to zielonowłosy potrafił myśleć nie o Harley, z którą spędzał praktycznie każdą noc razem próbując uciec od swoich wewnętrznych demonów, a o Mrocznym Rycerzu, którego brak zaczynał boleśnie odczuwać.
Ogromnie za nim tęsknił i zakłopotany jak i bardzo zmieszany potrafił milczeć całymi dniami nie wiedząc co ma ze sobą począć. Wszystko stało się jeszcze gorsze kiedy, któregoś późnego wieczoru kiedy to Joker był głęboko pogrążony w swojej refleksji na temat swojego wroga Harley rzuciła się na niego od tyłu wprawiając zielonowłosego w osłupienie tak ogromne, że pod presją sytuacji nie wytrzymał i wybuchł okropnie głośnym, wściekłym krzykiem. Tak właściwie to nie pamiętał czy zdążył ją uderzyć, ale skoro nie wróciła przez następne dni, a w końcu tygodnie jedynie utwierdził się w przekonaniu, że słowa jakie padły z jego ust na dłuższy czas wygnały Bogu ducha winną blondynkę z jego zawiłego życia. I choć mijały kolejne tygodnie, a Joker nadal usilnie próbował sobie wmówić, że już niedługo wszystko wróci do normy to i tak jedyne o czym potrafił myśleć był Batman chwytający go za dłonie i wyrywający z amoku szaleństwa, który zaklinał, że poza tym co widzi istnieje inny świat, inne perspektywy i, że nic nie jest skończone, a on, choć w duchu śmiał się naprawdę głośno po raz pierwszy poczuł, że ktokolwiek się o niego troszczy i jednocześnie ujmuje go za serce jak jeszcze nikt inny.
- Przeklęty nietoperz... - szarpał się ze sobą zielonowłosy idąc korytarzem i czując, że jego serce na myśl o znienawidzony Batmanie bije jeszcze mocniej.

❝𝑩𝒂𝒕𝒋𝒐𝒌𝒆𝒔 𝑻𝒂𝒍𝒆❞ || 𝑱𝒐𝒌𝒆𝒓 & 𝑩𝒂𝒕𝒎𝒂𝒏 ✔Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora