Rozdział 1. - 14 marca

111 10 3
                                    

             Telefon leżący na biurku obok stosu dokumentów zawibrował. Ani na moment nieodrywając wzroku od laptopa, sięgnęłam po smartphone i przeciągając zieloną słuchawkę, przyłożyłam go do ucha.

- Rosalie Tisdale, słucham.

~ Dobry wieczór - usłyszałam męski głos w słuchawce. ~ Z tej strony Mark Walker, przepraszam, że przeszkadzam o tej godzinie, ale potrzebujemy zastępstwa w sprawie konfernecji w Montrealu. Byłaby pani zainteresowana?

- Kiedy?

~ W ten czwrtek. Konferencja zaczyna się w pół do drugiej.

Szybko sięgnęłam po beżowy kalendarz, z którym praktycznie się nie rozstawałam i przeleciałam wzrokiem spotkania w tym tygodniu.

- W porządku. O której mam samolot?

~ O dziesiątej. Przyjadę do pani jutro i przekażę całą dokumentację.

- Super, koło dwunastej będę wolna.

~ Dziękuję i życzę miłego wieczoru.

- Ja również.

Rozłączyłam się i westchnęłam zadowolona. Kocham moją pracę i wbrew temu, że było grubo po ósmej wieczorem, przyjęłam nowego klienta. Zanotowałam konferencję w kalendarzu i wróciłam do laptopa. Jednak nie zdążyłam wiele zrobić, bo nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Westchnęłam. Chyba dzisiaj zbytnio nie popracuję...

Zwlokłam się z fotela i wyszłam z pokoju. Dla pewności zerknęłam jeszcze przez okno, kogo tam niesie, nim zdziwiona otworzyłam mahoniowe drzwi. Byłam w zbyt dużym szoku, by się odezwać. Po prostu stałam tak w samych skarpetkach na ciemny dywanie w holu i wpatrywałam się w dziewczynę z walizką w dłoni. Falowane, blond włosy sięgały jej trochę za ramiona, okalając jej opaloną twarz, a w ciemnoniebieskich tęczówkach tańczyły ogniki radości. Pomalowane błyszczykiem usta rozciągnęła w szerokim uśmiechu. Ubrana w lekką, bordową sukienkę, na którą narzuciła jasny płaszczyk, idealnie prezentowała swoją szczupłą, wysportowaną figurę typową dla amatorskiej pływaczki. Mimo że na oko była średniego wzrostu, jak ja, teraz kobieta przewyższała mnie o kilka centymetrów przez czarne botki z ozdobną klamrą na boku. Przede mną stała Madeleine Moon we własnej osobie.

W końcu otrząsnęłam się ze zdziwienia i rzuciłam jej na szyję, chociaż nie wiem ostatecznie, która z nas zrobiła to pierwsza. Gdy się w końcu porządnie uściskałyśmy, wpuściłam ją do środka. Kiedy blondynka zdejmowała płaszcz i buty, ruszyłam zaparzyć herbatę, a następnie obie usiadłyśmy w salonie z kubkami parującego napoju w dłoniach.

- Czemu nie powiedziałaś, że przyjedżdżasz? - spytałam z lekkim wyrzutem, chociaż uśmiech na mojej twarzy wskazywał, że i tak nie mam nic przeciwko jej niezapowiedzianym odwiedzinom.

- Chciałam zrobić ci niespodziankę - usmiechnęła się, ukazując swoje równe, białe zęby. Aparaty na zęby jednak czynią cuda.

- Udało ci się - zapewniłam. - Zostajesz na dłużej?

- Szczerze mówiąc mam nadzieję, że na zawsze - odparła, nie spuszczając ze mnie wzroku. Po chwili parsknęła śmiechem, bo moja mina najpewniej była po prostu bezcenna.

Nie spodziewałam się jej przyjazdu choćby na kilka dni, a co dopiero na dużo dłużej. Blondynka wyjechała na studia do Madrytu, a następnie z tego, co mi mówiła, podróżowała trochę po świecie. Zawsze marzyła, by zostać w przyszłości projektantką wnętrz, dlatego szukała inspiracji dosłownie wszędzie. Od najmłodszych lat byłyśmy nierozłączne, a pomagał nam w tym fakt, że mieszkałyśmy obok siebie i do każdej szkoły z koleji chodziłyśmy razem. Dopiero po college'u nasze drogi się rozeszły. Starałyśmy się utrzymać kontak i na początku wychodziło nam to nawet całkiem nieźle. Jednakże po pierwszym roku studiów, po tragedii, jaka mnie spotkała, Maddie niby starała się częściej mnie odwiedzać i dzwonić, ale z czasem stawało się to coraz trudniejsze... Każda z nas wpadła w wir nauki, poznała nowych ludzi i zajęła się własnym życiem. Zwykła kolej rzeczy...

- Nie wierzę - wydusiłam w końcu. - Serio? - spytałam, na co jedynie skinęła. - Co skłoniło cię do tej decyzji?

Wzięłam duży łyk gorącego napoju. Cudny smak mocnej, czarnej i niesłodzonej herbaty obmył moje podniebienie.

- Zatęskniłam za tobą - wyszczerzyła się.

Przewróciłam oczami rozbawiona.

- Już się tak nie podlizuj - prychnęłam. - Mów, o co chodzi tak naprawdę...

- No cóż... Tak szczerze stęskniłam się trochę za Ameryką i gdy tylko zobaczyłam świetną ofertę pracy... Nie mogłam po prostu odmówić. Mam tylko jeden problem... - urwała, podnosząc do ust niebieski kubek.

- Jaki?

- Jak sama pewnie wiesz, w Denver ciężko o mieszkanie i to jeszcze w dobrej cenie...

- Możesz mieszkać u mnie - zaproponowałam bez zastanowienia.

- Jesteś pewna?

- Oczywiście! Mam duży dom, więc spokojnie się obie pomieścimy... No i musimy nadrobić tyle lat...

Madeleine uśmiechnęła się z wdzięcznością i przytaknęła. Chciała coś jeszcze dodać, ale przerwał jej wyraźny dźwięk dzwonka do drzwi. Przeprosiłam blondynkę i podniosłam się z kanapy, odkładając na stolik kawowy swoją herbatę. Nie spodziewałam się dziś żadnych gości, ale miałam swoje podejrzenia co do osoby niepokojącej mnie o tej porze.

Otworzyłam frontowe drzwi, za którymi stał zgodnie z moim przeczuciem nie kto inny jak Jasper Davis. Jego ciemnobrązowe włosy idealnie współgrały z czarnym płaszczem, spod którego wystawał kołnierzyk koszuli w tym samym kolorze, którą wpuścił w granatowe dżinsy. Jak zwykle zagadkowy uśmiech i figlarny błysk w intensywnie niebieskich tęczówkach, dawał do zrozumienia, że mimo dorosłego wieku, był wciąż tym samym entuzjastycznym chłopakiem, którego poznałam zaledwie kilka lat temu na studiach.

- Cześć, mała! - przywitał mnie jak zwykle, puszczając oczko i całując w policzek.

Pokręciłam z rozbawieniem głową i zrobiłam mu miejsce w przejściu. Zamknęłam za nim drzwi i zakładając ręce na piersi, zaczęłam przeszywać go wzrokiem.

- Rozumiem, że przyszedłeś oddać mi dokumenty, o które prosiłam już tydzień temu.

- Dokumenty? Ahh... - Z zakłopotaniem podrapał się po karku. - Nie do końca...

- Czyli przyszedłeś mi poprzeszkadzać? Standard - mruknęłam, przewracając oczami, na co ten jedynie błysnął zębami w uśmiechu. - Patrz, kogo przywiało do Ameryki - dodałam, prowadząc go do salonu.

- Kogo moje piękne oczy widzą! - wykrzyknął, ruszając od razu w stronę blondynki. - Madeleine Moon, kopę lat!

Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie i pozwoliła zamknąć się chłopakowi w szczelnym uścisku.

- Ile to już będzie...? - spytał, puszczając niebieskooką i rozsiadając się w fotelu na przeciwko kanapy.

- Z pięć lat, tak myślę... - mruknęła Moon. - Ten czas zdecydowanie za szybko płynie. Przecież jeszcze chwila, a zaraz wszyscy będziemy po trzydziestce - westchnęła.

- Też chcesz herbaty, Jas? - zwróciłam się po chwili do mężczyzny, wciąż stojąc oparta o framugę drzwi do salonu.

- A nie masz nic mocniejszego?

- Coś się znajdzie - zaśmiałam się i weszłam do kuchni.

Po chwili wszyscy w trójkę siedzieliśmy rozwaleni w salonie, Madeleine i Jasper z lampkami czerwonego, półsłodkiego wina w dłoniach, a ja z kubkiem herbaty i wznosiliśmy toast.

- Za najlepszy rok!

Do ostatniego uderzenia sercaWhere stories live. Discover now