Róża

572 59 24
                                    

- Dam Ci Róże mej Miłości.

Zanucił cichutko pod nosem idąc żwawym, niemal skocznym krokiem przed siebie kiwając się wesoło na boki. Niektórzy mogli stwierdzić, że jest pod wpływem alkoholu lecz tak naprawdę nie miał w ustach żadnego procentowego trunku od dłuższego czasu. To był Dazai Osamu. Nazwisko samo w sobie definiowało o zachowaniu, czyż nie? Przynajmniej tak twierdzą osoby, które go z bliska znają.

- Dam Ci słodycz w jej ostrości.

Skoczył na podłoże mostu i zrobił piękny obrót. Płaszcz powiał za nim bez dźwięcznie tak jak ramiona asekurujące niezachwianą równowagę. Powrócił do dalszej kroki, widząc znajdujący się cel będący już niedaleko cała wesoła aura zaczynała powoli opadać.

- Oderwę płatek ku pamiętliwości.

Zatrzymał się rozglądając wokoło. Nie widząc niczego interesującego czy może też nie codziennego, brunet oparł się leniwie ramionami o barierkę mostu, wypatrując swoimi oczami czegoś w dalekim horyzoncie. Mijający go przechodnie, nie będący świadkami dziwacznego zachowania sprzed paru minut, mogli szybko, bez namysłu uznać tego osobnika za współczesnego filozofa, który ustawił się wręcz idealnie w całej scenerii zachodu słońca, oblewającego niebo najróżniejszymi kolorami ostatnich ciepłych chwil tegoż przemijającego dnia.

- Złożonej krwistej lojalności.

Wezbrany wiatr, zabierający słowa jegomościa w siną dal, także postanowił dać coś od siebie i, jak w każdym porządnym filmie o tematyce miłosnej, obdarował go urokiem rozwiewając brązowe kosmyki wraz z kremowym płaszczem robiące za pelerynę. Sama postać ustawiona była równie doskonale, nie mówiąca o niczym - pokazująca wiele. Zgarbienie pleców mogło być symbolem napływu zmartwień noszonych w szybko bijącym sercu. Zamyślona, kamienna twarz o przystojnych, męskich rysach ze spokojnymi oczami wbitymi hen przed siebie. Jak nic, robić tylko zdjęcia by móc uchwycić tak wspaniały moment na zawsze.

- Złożę wszystkie moje staranności.

Jednakowoż istaniało coś, co cały misterny efekt piękna psuła definitywnie. Nie chodziło wcale o poruszające się wargi szeptające niezwykłe zdania. Mianowicie chodziło o rozbiegane dłonie poruszające się tak bardzo energicznie, jakby cała siła z ciała przeszła na nie, zmuszały długie palce żeby zręcznie lawirowały w rękach kwiat, o czerwonej barwie palącego się ognia, uważając przy tym na niebezpiecznie ostre kolce grożące, w każdej następnej sekundzie, zranieniem skóry.

- Oddam w Twoje dłonie pełne czystości.

Kwiecisty tańcerz zwinnie wykonywał - a może kopiował wcześniej widziane? - obroty wokół własnej osi niczym powabna, piękna balerina. Na samym końcu występu została nagrodzona cichym westchnieniem i uniesieniem do nozdrzy mężczyzny, by słodki zapach wydobywający się z niej dostać się mógł do poruszających się bez ustanku płuc. Następnie pojawiły się kolejne płynące słowa z gardła będące cichym szeptem, wręcz w sposób stęsknionego kota, wymruczane w stronę nie widocznego adresata, pojawiającego się jedynie w umyśle mówiącego.

- Dam Ci Róże o zapachu wolności.

Przymknął oczęta żeby bardziej skupić się na wyobrażeniu bliskiej mu osoby, do jakiej kierował czułe zdania. Pragnął sobie wyobrazić jak najrealistyczniej, że ta osoba jest tu wraz z nim, obok niego, opierając się ramionami. Chciał móc czuć jego wyjątkowe ciepło, wejrzeć znów w te niezwykłe, jedyne w swoim rodzaju, tęczówki będące mieszaniną kolorów, pochwycić jego mniejszą dłoń. W jej zastępstwie ścisnął mocno łodyżkę kwiatu, pojawiła się krew brudząca białe bandaże.

- Skroplonej mojej zawziętości.

Wypowiedział to niemal ze śmiechem czując wbite głęboko kolce. Ból ten jednak był niczym w stosunku do tego co mieściło się w sercu. Nienaruszoną dłonią pochwycił za pierwszy, lepszy płatek i wyrwał jeden z korony bez żadnej czułości. Przyłożył go do warg i ucałował. Wydawało mu się jakby to było skrzydło małego motylka, który uciekł z jego brzucha. Wspomniana część ciała lekko się śpięła. Posoka została oblizana przez gorący język spragniony drugich ust. Nie żadnych przypadkowych lecz tych, o jakich marzył już od dawna.

- Pełnej smutków i radości.

Otworzył z powrotem oczy pozwalając jak jedna, samotna łza spływa mu po policzku. Delikatna woń kwiatu rozbudziła wszelkie receptory węchu dając upust rogrzanym myślom biegnących jak szalone.

- Strachu najwyższej jakości.

Odepchnął się od barierki i skrzywił się delikatnie przez chwilowe iskry wspomnień z przeszłości. Cała energia powróciła do niego ze z dwojoną siłą i ponownie ruszył przed siebie, na drugi koniec mostu. Nogi poruszały się coraz szybciej aż cały organizm zaczął biec najprędzej jak tylko potrafił. Krwawiącą ręką otarł ścieżkę łzy zostawiając za to czerwone ślady na policzku ale go to nie obchodziło. Liczyło się teraz to, co ukazywało się przed nim w świetle gwiazd oraz lamp miasta.

- Całej nadziei łez słodkości!

Wołanie rozniosło się po całej ulicy zagłuszone przez samochody i ludzi co go cieszyło. Mijał ich w zawrotnym tempie, cudem nie wpadając na żadnego człowieka, który zagradzał mu drogę. Serce polane adrenaliną, niepokojem, strachem pracowało by nadążyć nad rozkazami umysłu. Ekstremalna mieszanka rozjaśniała wszystko czego właśnie potrzebował. Niezdecydowanie zniknęło z niego jak za sprawą magicznej różdżki zostawiając po sobie siłę i wiarę.

- Wszyskich emocji złych obrzydliwości.

Recytacja pomagała mu się skupić i nie pozwalała rozproszyć zdecydowanych myśli. Wiersz, napisany jakby na dzisiejszy dzień, urzekł go w magiczny sposób i mógł bez problemu utożsamić się z samym podmiotem lirycznym. Wszystko to, co było w nim, było także u niego. Dawał mu motywację oraz potrzebną mu iskrę działania.

- Dam Ci Róże bez żadnej trywialności.

Pojawił się przed budynkiem Zbrojnej Agencji Detektywistycznej sapiąc przy tym chwytając za każdy życiodajny oddech. Bolała go klatka piersiowa i stopy z łydkami. W głowie pojawiła się myśl, że mógłby wziąć udział w jakikolwiek biegu, wygrywając go bez problemu skoro przebiegł tyle kilometrów bez zatrzymania się. Chociaż trochę żałował, że nie na chwilę nie stanął by zregenerować sił. Jakby ktoś go spytał jak się czuje, odpowiedziałby śmiertelnie poważnie, że umiera tu i teraz w całkowitej męczarni jakiej jak dotąd niedoświadczył. To było za dużo, nawet dla niego. Kolejne zdania uwiązły w gardle.

Płynącą marzeniami senności

- Dazai-san? Co cię sprowadza w wolny dzień do Agencji. Um, wszystko dobrze?

Głos wychodzącego Atsushi'ego z budynku ukoił wykończone mięśnie pulsujące bólem. Jakby mu ktoś wbijał wrednie szpilki. Chłopak podszedł do niego podając butelkę wody z czarnej torby. Chwycił ją z wdzięcznością. Odkręcił niebieski korek, napił się czując się o wiele lepiej.

Z uśmiechem szczęśliwości
I wiarą o naszej wspólnej przyszłości

- Atsushi-kun - odkaszlnął. - Przyniosłem coś dla ciebie.

Wyprostował się, ignorując wszystko inne, i podał mu z pięknym, szczerym uśmiechem kwiat.

Z postawą stanowczości

- Oh, dziękuję Dazai-san - zaskoczony Nakajima przyjął podarek. Już nie skomentował tego, że był lekko zakrwawiony. Sam kwiat, który dostał był niespodziewanym wydarzeniem. - Ale... Dla czego?

- Dam Ci Róże - symbol mej Miłości.


















Wykorzystany wiersz jest mojego autorstwa i niedługo pojawi się w moim zbiorze wierszy na profilu.

OneShot's DazatsuWhere stories live. Discover now