s01e07

183 18 4
                                    

Anastazja Romamov spacerowała po ogrodzie trzymając wiklinowy kosz w dłoni. Od zawsze uwielbiała wiosenno - letnią porę. Spowodowane było to tym, że w ciepłe dni mogła bez większych przeszkód spacerować i zbierać kwiaty, a jeszcze przypadkiem złożyło się tak, że znalazła w ogrodzie spore skupisko niezapominajek. Były to jej ulubione kwiaty, które zawsze otrzymywała od brata na urodziny, dlatego cieszyła się, że może mieć chociaż jakąś małą cząsteczkę Alexandra przy sobie. Zupełnie tak jakby zesłał je te przepiękne rośliny, aby o nim pamiętała, a może był to prezent na jej osiemnaste urodziny, które swoją drogą miała obchodzić za tydzień, ale to także była tajemnica. Nikt przecież nie pytał służącej o dzień narodzin, gdyż nie było to istotnym faktem. Liczyło się tylko to jak wykonywała swoją pracę i o dziwo w ciągu ostatnich dni nie można było zarzucić jej niczego, a nawet zasłużyła na pochwałę, przykładała się do obowiązków, a już w szczególności rozpieszczała Amelię, która uwielbiała towarzystwo rosjanki. Co bardzo zdziwiło wszystkich mieszkańców willi, a najbardziej Niklausa, który coraz bardziej obawiał się tego, że zniknie w cieniu swojej starszej siostry.

Brunetka kucnęła, odstawiając przy tym kosz na ziemię. Tak, aby mogła zabrać się do pracy, którą sobie zaplanowała i chociaż obawiała się tego, że dekorowanie domu nie leży w jej obowiązkach to jednak postanowiła zaryzykować. Nucąc pod nosem jedną z swoich ulubionych melodii zaczęła zrywać kwiaty i układać je w koszu, aby się nie połamały. Robiła to bardzo starannie i delikatnie, a już w szczególności uważała na róże, których kolce kłuły niesamowicie mocno. Nie przejmował się tym jednak zbytnio, gdyż dla niej róże były jednym z najcudowniejszych kwiatów, które obrazowały ludzi, bo czasem piękna powłoka mogła okazać się złudna, a prawda o osobie, którą jesteśmy oczarowani bolesna jak ukłucie kolcem. Wirowała w tańcu pośród krzewów, a gdy przymknęła oczy, aby wykonać ostatni obrót zderzyła się z kimś.

Zamarła na moment, gdyż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej policzek styka się z torsem nikogo innego jak samego Klausa. Nie musiała nawet otwierać oczu, aby upewnić się w swoim przekonaniu. Jego zapach był nazbyt charakterystyczny, rdzawy, pomieszany z nutką wody kolońskiej i cygarami, stawał mieszankę wybuchową, ale ona uwielbiała ten zapach, dlatego z trudem oderwała się od niego.

Dopiero teraz stojąc przed nim i spoglądając w jego oczy poczuła jaka jest malutka. W jego ramionach, chociaż znalazła się tam przypadkiem czuła się wyjątkowo bezpiecznie, a teraz stojąc przed nim nie wiedziała co powiedzieć. Czy powinna przeprosić za swoją nieostrożność czy może oczekiwać przeprosin od niego. Miała przecież zamknięte oczy i nie była pewna tego kto na kogo wpadł, ale odnosiła wrażenie, że dr Poitiers zrobił to celowo. Chociaż nie powinna była tak myśleć, bo niby dlaczego miałby robić jej na złość, albo co gorsza czemu chciałby wziąć ją w swoje ramiona, skoro ewidentnie wadziła mu w jego domu.

- Zbierasz kwiaty? - przerwał ciszę, która zaczynała mu przeszkadzać. Chociaż sam nie wiedział czy to nie chęć usłyszenia jej głosu przemawia przez niego. Nie chciał się jednak nad tym zastanawiać bo nie było to teraz tak istotne jak sam fakt, że może spędzić w jej towarzystwie chociaż kilka minut. I mimo tego, że jeszcze jakiś czas temu chciał się jej pozbyć to teraz o zgrozo sam zabiegał o jej towarzystwo. Może to właśnie dlatego gdy ujrzał z okna jak panna Romanov wiruje w jego ogrodzie postanowił to wykorzystać i zaaranżować to małe, niewinne spotkanie. Bo przecież nikt nie zabroni mu pospacerować po świeżym powietrzu, a to, że wybrał się na spacer akurat w tym momencie, można nazwać po prostu przypadkiem.

- Tak. Wiem, że być może powinnam była zapytać, ale pomyślałam, że ładnie i przyjemnie będzie jeśli w wazonie na stole znajdą się świeże kwiaty. U mnie w domu... - chciała już opowiedzieć mu jak to w jej rodzinnym domu zbierała kwiaty na leśnej polanie i przynosiła je do swojego pokoju, gdzie mogła delektować się im pięknem, ale nie wiedziała czy powinna była to mówić. Znała Niklausa już jakiś czas, dlatego obawiała się, że zanudzi go na śmierć swoją opowieścią, ale gdy on tam stał przed nią czekając na ciąg dalszy nie mogła mu odmówić. - Moja niania mówiła, że układanie bukietów to sztuka, którą nie każdy potrafi, ale z racji tego, że miałam dar do kwiatów postanowiła nauczyć mnie kilku trików. - uśmiechnęła się, a w jej głosie było słychać taką pasję, jakby urodziła się tylko po to, aby zostać kwiaciarką. Uwielbiała kwiaty, ale jeszcze bardziej kochała Helen. Nianie, która zbyt wcześnie ją opuściła, a to właśnie ona była dla Anastazji jak matka. Staruszka opiekowała się od dnia kiedy panna Romanov przyszła na świat i chociaż carska para rozkazała jej, aby była surową guwernantką to Helen nie umiała oprzeć się urokowi dwójki bliźniąt, które traktowała jak swoje własne. Los nie był dla niej łaskawy, nie posiadała potomstwa o którym tak bardzo marzyła, ale nie była w stanie pokochać po raz drugi, a młodo została wdową, gdyż jej mąż zmarł w wypadku. Jechał konno na przejażdżkę, ale pech zdecydował o tym, że akurat tego dnia rozpętała się burza, a spłoszony koń zrzucił jeźdźca, który uderzył głową o kamień. Gdy go znaleziono był już martwy. Helen do dnia swojej śmierci nosiła w sobie żałobę po mężu, dlatego gdy w wieku siedemdziesięciu pięciu lat zasnęła na wieki, Anastazja płakała z radości równie mocno jak z żalu bo wierzyła w to, że kobieta dobra niczym anioł zasłużyła na niebo, a co za tym idzie wieczność z swoim mężem. Nadal modliła się za swoją nianie i chociaż tęskniła za nią bardziej niż za własną matką widziała, że lepiej jest jej tam gdzie przebywa teraz jej dusza.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 04, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

1917 Where stories live. Discover now