S01E01

590 43 1
                                    

— Klaus  namaluj mnie jak swoje francuski — powiedziałam przeciągając każde słowo w taki sposób, aby mój głos brzmiał seksownie i uwodzicielsko, ale przecież właśnie o to mi chodziło. Od samego początku taki miałam cel, a każdy mój dzień spędzony z pierwotnymi zmierzał tylko do jednego.... Dla mnie to była gra, a Klaus był w niej moim ulubionym pionkiem. A szczerze mówiąc nawet nie musiałam długo napracować się nad tym, aby nim manipulować. On sam brnął w moją grę i leciał w moją stronę dokładnie tak jak ćma do światła. Nie wiedział tylko, że jeśli nadejdzie finał, a pionek dojdzie do mety to on spali się tak samo jak ten niczego nie świadomy owad. Zacisnęłam palce na jego koszuli, aby przyciągnąć go bliżej siebie. "To tylko gra" powtarzałam sobie w myślach, ale skoro tak było, to dlaczego patrząc w jego błękitne, niczym morze tęczówki czułam się dokładnie tak jakbym zaraz miała w nich utonąć....

Rok wcześniej....

Anastazja Romanov stała oparta o barierkę mostu, a jej wzrok martwo wpatrywał się w wodę odbijającą się od brzegu i tworzącą przy tym małe fale. Uwielbiała ten widok tak samo jak kochała zapach wiatru, który opatulał jej twarz i lekko rozwiewał włosy. Miejsce obecnego pobytu dziewczyny miało w sobie magię, ale w niczym nie przypominało źródełka, które pewnego dnia znalazła z bratem w lesie podczas spaceru. Tamto miejsce miało w sobie klimat i sprawiało, że dziewczyna mogłaby spędzić tam wieczność.

Zamknęła oczy, aby przywołać wspomnienia. Jak przez mgłę widziała błękitną niczym niebo wodę, oraz fioletowe kwiaty rosnące przy brzegu. Kamyczki. To właśnie tam znajdowała ich najwięcej, chociaż i tak później lądowały w wodzie, gdyż właśnie puszczanie tak zwanych kaczek sprawiało, że panna Romanov odnajdowała spokój ducha, ale nie tylko to sprawiało, że to miejsce było dla niej tak ważne. Strumień znalazła podczas zabawy w chowanego z starszym o pięć minut Alexandrem, choć wiele osób twierdziło, że to ona narodziła się pierwsza. W zapisach figurowała jednak jako ta urodzona po bracie, aby to on mógł kiedyś zasiąść na Rosyjskim Tronie. Inna osoba na jej miejscu może miałaby mu to za złe, ale ona taka nie była. Kochała brata nad życie i tylko z nim w tym wielkim zamku zwanym domem znajdowała spólny język. Często więc wymykali się razem i pędzili w stronę lasu, aby móc chociaż przez chwilę być zwyczajnymi dziećmi i bawić się beztrosko na łonie natury. Podczas jednych z zabaw znaleźli miejsce, które stało się im sacrum i spotykali się tam niemal codziennie, aby porozmawiać o wszystkim i o niczym, oraz po to, aby zwierzyć się z swoich trosk bo mimo tego, że byli cesarskimi dziećmi to mieli ich bardzo wiele. 

Wszystko zmieniło się jednak miesiąc temu, kiedy to sprawy wymknęły się spod kontroli, a car Mikołaj II odkrył sekret, który zniszczył ich rodzinę na dobre. To właśnie dlatego musiała uciekać z kraju, ale nie po to, aby się ukryć. Anastazja chciała tylko przeczekać burzę i wrócić jako huragan, który wymierzy sprawiedliwość. Chociaż teraz stojąc w parku i patrząc w wodę nie była pewna tego czy kiedykolwiek uda jej się wrócić do ojczystego kraju.

Zresztą czy nie powinna cieszyć się z tego, że otrzymała szansę na nowe życie? Teraz mogła być po prostu sobą. Nie musiała już odgrywać roli księżniczki. Dla Rosji była martwa, ale gorycz zatruwała jej czyste serce i sprawiała, że dziewczyna chciała pozbyć się wrogów, jednak jak miała tego dokonać skoro była teraz nikim. Pozostawiona samotnie w Nowym Orleanie bez grosza przy duszy nie miała nawet szans na przetrwanie, dlatego obawiała się, że nie dożyje do wiosny. Ot ironia losu. Uciekła, aby przetrwać, a teraz umrze bez nazwiska, a jej ciało nie zostanie pogrzebane w poświęconej ziemi. Westchnęła nad swoim marnym losem, ale nie miała teraz innego wyjścia jak wziąć się w garść i mieć nadzieję na to, że jakoś się ułoży. Przecież nie bez powodu mówiono, że jest jak kot, który zawsze spada na cztery łapy.

A teraz miała wielki cel. Chciała przeżyć. Tak po prostu.

Romanov poprawiła swoją suknie, która nie pasowała do sytuacji, ani nie wpasowywała się w tutejszy klimat, ale to właśnie dzięki niej Anastazja wyglądała nadal jak księżniczka. Chociaż za wszelką cenę chciała ukryć swoje prawdziwe pochodzenie. Uniosła delikatnie falbany do góry i dała kilka kroków w przód, aby opuścić most i ruszyć w stronę miasta, gdzie miała nadzieję znaleźć schronienie. Jednak po kilku krokach dostrzegła mężczyznę, który wpatrywał się w nią z zaciekawieniem. Początkowo miała nadzieję, że może panicz wpatruje się w kogoś innego, ale gdy rozejrzała się dookoła nie zobaczyła nikogo poza ich dwójka. Czyżby miała kłopoty? A może był on dla niej niczym światło w tunelu dla konającego?

Nie chciała ryzykować, ale nie była też tchórzem, dlatego też postanowiła podejść do ławek, ale przybrała przy tym tak pewny wyraz twarzy, że gdyby była Bazyliszkiem* to zapewne zabijałaby wzrokiem. Spojrzała na mężczyznę z góry i już miała się odezwać, ale to on pierwszy zabrał głos.

— Witaj moja droga... Jestem Klaus. —  zrobił pauzę, ale po chwili dodał. — Niklaus de Poitiers — powiedział wstając z ławki, po czym podszedł do brunetki i chwycił jej prawą dłoń, tylko po to, aby po chwili ucałować ją delikatne jak na gentelmena przystało. Uśmiechnął się patrząc prosto w jej brązowe niemal czarne oczy, czym sprawił, że jej policzki stały się zaróżowione, a ona po raz pierwszy od dawna czuła się zakłopotana. Czyżby los jednak się do niej uśmiechnął? A może to sam szatan wysłał do niej swego wysłannika? Nie znała odpowiedzi na te pytania, tak samo jak on nie wiedział, że zaczął się dla niego czas, który będzie nazywał swoim największym błędem.

— Anastazja Nikołajewna — odpowiedziała nie mówiąc nazwiska i nie świadoma tego, że to właśnie w tym miejscu zaczęła się jej historia.

Jestem Anastazja.
Mój ojciec jest carem Rosji, ale nie martwcie się nie na długo nim zostanie.
A przyjemniej tak mi się wydaje.
Chociaż?
Czy miłość może przyćmić nienawiść skoro dzieli je tak na prawdę tylko cienka kreska?

Ciąg dalszy nastąpi. Gwiazdki i komentarze mile widziane, gdyż nie motywuje tak bardzo jak czytelnicy.

1917 Where stories live. Discover now