1. Huldra - Ludka Skrzydlewska

239 24 27
                                    


Pierwszy raz zobaczyłam ją na skraju lasu.

Szkicowałam właśnie krajobraz, gdy nagle zauważyłam, że nie był już pusty. Stała praktycznie równo z linią drzew, bez ruchu, wpatrując się w nasz taras. Znajdowała się zbyt daleko, by dostrzec jakiekolwiek szczegóły jej twarzy, ale było w niej coś niepokojącego, co sprawiło, że odsunęłam na moment ołówek od szkicownika. Zaczęłam się w nią wpatrywać, mrużąc oczy, by dostrzec jakieś detale, które pomogłyby mi zrozumieć, dlaczego ktokolwiek – zwłaszcza szczupła kobieta ubrana w coś, co przypominało koszulę nocną – miałby stać w całkowitym bezruchu przed naszym domem.

Była jesień, nawet ja, przebywając na tarasie, opatulałam się zazwyczaj kocem i uzbrajałam w filiżankę gorącej herbaty. A co dopiero ona!

W innej sytuacji pewnie zeszłabym na dół i zapytała, czy wszystko w porządku. Było w niej jednak coś tak dziwnego, tak nienaturalnego, że nie zdecydowałam się na ten krok. Nadal się nie poruszała, chociaż przysięgłabym, że wpatrywałam się w nią dobre kilka minut.

A potem nagle zorientowałam się, że chociaż moje oczy były w nią wpatrzone, moje ręce cały czas szkicowały. W zawrotnym tempie, zupełnie niezależnie od reszty ciała. Bez użycia mózgu, kompletnie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Trochę spanikowałam, spróbowałam przestać, ale nie mogłam. Tak po prostu, miałam wrażenie, że moje dłonie w ogóle mnie nie słuchały. Jakby nie należały już do mnie.

Walczyłam ze sobą przez chwilę, nie mogąc opuścić wzroku na dłonie, nie mogąc go oderwać od skraju lasu i dziewczyny, która tam stała. Zamrugałam, próbując odegnać łzy, które nagle pojawiły mi się w oczach; chwilę później usłyszałam krzyk Krisa dobiegający ze środka mieszkania i przerażenie zmieszało się we mnie z ulgą.

– Gosia, wracaj do domu! Jest zimno!

Dopiero kiedy wyszedł na taras, przestałam. Notatnik upadł na podłogę, ołówek wyślizgnął mi się z palców, które nagle zdrętwiały mi, jakbym rysowała nimi przez kilka godzin. Obejrzałam się na niego; zmarszczył brwi, jakby nie spodobał mu się mój wyraz twarzy.

– Wszystko w porządku, kochanie?

Rzucił się do przodu, żeby podnieść mój notes i ołówek, a ja posłałam szybkie spojrzenie w stronę linii lasu. Nie stała tam jednak żadna kobieta; zniknęła bez śladu, jakby nigdy jej nie było, jakbym ją sobie wyobraziła. Została malownicza ściana czerwonozłotych drzew, nad którymi powoli zachodziło słońce – widok, który zmusił mnie do wzięcia do ręki ołówka.

Z roztargnieniem pokiwałam głową.

– Tak, wszystko okej. – Wyciągnęłam rękę, by odebrać mu notes; kamień w moim pierścionku zaręczynowym złapał promień słońca i odbił mi go prosto w oczy. – Trochę się... zamyśliłam.

– Chyba bardzo, wołałem cię od kilku minut – zaśmiał się. Spojrzał na pierwszą stronę notesu i podniósł brwi. – Pięknie ci to wyszło. Ale kto to, ta kobieta w lesie? Myślałem, że rysujesz tylko to, co widzisz.

Nieco zmieszana, spojrzałam na rysunek: między drzewami stała ta nieznajoma dziewczyna, którą naszkicowałam prawie w całości grafitem ołówka, całą na szaro. Ta scena była dziwna. Styl rozpoznawałam jako ewidentnie mój, ale pociągnięcia ołówka wydawały się inne niż zazwyczaj, mocne, długie, jakby pełne wściekłości. Przyglądałam się rysunkowi z ambiwalentnymi uczuciami i miałam ogromną ochotę go zniszczyć. Usunąć. Sprawić, by przestał istnieć razem z widoczną na nim postacią.

A jednak nie zrobiłam tego, chociaż sama nie wiedziałam, dlaczego. Pozwoliłam Krisowi przyjrzeć się rysunkowi i zaprowadzić z powrotem do domu; nie miałam ochoty dłużej siedzieć na tarasie. Po drodze próbowałam sobie wmówić, że to było całkiem racjonalne. Nie mogło mi się podobać, że ktoś wpatrywał się w mój dom, prawda?

Z trudem usnęłam tego dnia, Kris jednak postarał się, żebym była wystarczająco zmęczona. Leżeliśmy na łyżeczkę, kiedy zasypiałam, i czułam się wtedy bardzo bezpiecznie i bardzo dobrze. Gdy leżałam przytulona do narzeczonego, nic nie mogło mnie wyprowadzić z równowagi, nawet jakaś wpatrująca się w nasz dom kobieta.

Za to kiedy Krisa nie było obok, wszystko mogło.

Przekonałam się o tym, gdy obudziłam się w środku nocy i nie znalazłam go w łóżku obok siebie. Było chłodno; rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że przez uchylone drzwi na taras do środka sączyło się blade księżycowe światło. Chwyciłam leżący na fotelu obok łóżka szlafrok i wyjrzałam na zewnątrz.

– Kris? – zapytałam zaspanym głosem. – Co ty tutaj robisz?

Zamrugałam, próbując zogniskować wzrok na ciemnej sylwetce mojego narzeczonego, który opierał się o barierkę i patrzył gdzieś przed siebie, w las. Nie chciałam wychodzić na zewnątrz, zwłaszcza w środku nocy, gdy robiło się naprawdę zimno, miałam jednak nieodparte wrażenie, że powinnam sprawdzić, na co dokładnie patrzył. Z obecnej perspektywy jednak nie mogłam, bo większość krajobrazu zasłaniał mi sobą Kris.

– Och, nic takiego, kochanie. Nie mogłem spać. – Zaśmiał się i odwrócił do mnie. – Jest zimno, wracaj do łóżka.

– Więc wracaj ze mną. Ty też możesz się przeziębić, wiesz?

Zażartował, ale nie zwracałam uwagi na jego słowa, tylko uśmiechnęłam się blado, wpatrzona w krajobraz ponad jego ramieniem, gdy zbliżył się, by mnie objąć. Jego gorący uścisk przyjęłam z taką samą radością, co widok pustej, ginącej w mroku linii lasu, i pozwoliłam się poprowadzić z powrotem do sypialni.

Usiłowałam sobie wmówić, że wcale nie widziałam między drzewami żadnego poruszenia w ciemnościach.


Całość tekstu ukaże się 26. września w antologii "Deszczowe sny" wydanej nakładem wydawnictwa WasPos.

Deszczowe Sny - Antologia (premiera: 26.09.2019)Where stories live. Discover now