Komórka pod schodami

863 65 15
                                    


Tydzień wcześniej...

- 1 lipca 1997

Coś pukało w deskę. Charakterystyczny odgłos wypełnił niewielką przestrzeń pokoiku mającego niecałe 6 metrów kwadratowych. Po pierwszym puknięciu Harry poderwał się na nogi i zamarł. Drugie puknięcie obudziło go ponownie i zaczął poruszać się w stronę metalowej drabinki. Kiedy rozległo się trzecie puknięcie i przerwa, Harry znalazł się już w połowie drabinki, cały czas wstrzymując oddech. Po przerwie szybkie dwa puknięcia, odetchnął.

Sięgnął nad głowę i odblokował klapkę, po chwili wieko się rozwarło aż powstała idealna kwadratowa dziura. Silna dłoń wyszła na spotkanie Harry'emu i Dudley, jego kuzyn, pomógł mu podciągnąć się do góry.

- Bezpiecznie? – zapytał Harry.

- Na razie.

Musieli się pochylać w komórce pod schodami, kiedy obaj znaleźli się na tej samej podłodze, Dudley bardziej niż Harry, bo był od niego wyższy.

Zamknęli dziurę deskami i zasłonili jak zwykle dywanami, płachta i siatka antymagiczna została niedbale porzucona w kącie składzika, a potem obaj wyszli z komórki prostując się.

Harry odetchnął głębiej czując zapach smażonego boczku, uśmiechnął się do kuzyna, który wskazał głową, żeby poszli do kuchni.

Lampy naścienne oświetlały pokój w przyjemny sposób, żaluzje i zasłony były zasunięte, a mieszkanie zachęcało do spędzania w nim czasu o wiele bardziej niż pokój w piwnicy.

Ciotka Petunia stała przy kuchence i kończyła przygotowywać kolacje, która w jej wykonaniu była taka sama jak śniadanie. Kiedy ich zobaczyła posłała Harry'emu dobrze już znany zlękniony uśmiech, po którym zawsze ściągała usta nisko i zaciskała je ciasno. Jej jasne włosy były idealnie związane na czubku głowy i zabezpieczone kilkoma wsuwkami. Koszula, którą nosiła przez cały dzień nie miała ani jednej zmarszczki, nie wydawała się ani trochę pogięta, podobnie jak spódnica, która owijała się wokół jej zgrabnej, chudej figury. Ciotka Petunia nie była żadną pięknością, ale była bardzo prawdziwa i w stu procentach ludzka pomimo tego, że odrobinę przypominała konia ze swoją długą szyją i mechanicznymi ruchami, które zyskiwały gracji podczas gotowania lub plewienia.

- Nakryjcie do stołu chłopcy – powiedziała cichym tonem.

Dudley natychmiastowo otworzył szuflady ze sztućcami, a Harry zajął się talerzami w szafce nad zlewem. Ramię w ramię nakryli do stołu, nie odzywając się do siebie.

Wuj Vernon wszedł do pokoju i zawahał się na jedną chwilę, zawsze pozostając czujnym. Był tęgim mężczyzną, mocno osiwiałym, co patrząc na życie jakie wiódł nie było wcale zaskakujące. Miał grube, niezgrabne palce, ale posiadał także wspaniałą zdolność do koncentracji, którą w odpowiedniej chwili wykorzystywał, a przeszkoda jaką była budowa jego ciała zdawała się znikać.

- Jeszcze herbata – powiedział i usiadł do stołu zatapiając się we własnych myślach.

Małe oczka zdawały się jeszcze mniejsze, gdy wzrok się tak rozmazywał. Jego brwi zjechały nisko. Harry znał ten wyraz twarzy. Coś się stało. Jednak nie zapytał, co tak zmartwiło wuja Vernona tylko poszedł do kuchni po filiżanki i imbryk, w którym już parzyła się herbata.

Kilka minut później wszyscy zasiedli do kolacji. Dość dużej, można by powiedzieć, że obfitej. A to wszystko dzięki wujowi Vernonowi, który rok temu został wiceprezesem średnich rozmiarów firmy zajmującej się sprzętem antymagicznym.

Skrzydła wolności - Harry PotterWhere stories live. Discover now