𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 6

462 41 23
                                    

Zimny nocny wiatr bezlitośnie kąsał skórę chłopaka i rozwiewał jego ciemne włosy na wszystkie strony sprawiając, że jego twarz była praktycznie niewidoczna.

Z resztą i tak trzymał ją wystarczająco nisko, żeby była zasłoniona i bez pomocy wiatru. Wokół nie było wielu ludzi. Zimne wieczorne godziny jakby wymuszały na ponurym mieście ciszę i spokój jeszcze większą niż za dnia. Nieliczne postacie mijające co jakiś czas wciąż jeszcze otwarte kioski i budki z jedzeniem, zazwyczaj wydawały się być w dużym pośpiechu by dotrzeć do celu ich podróży.

Z wyjątkiem chłopaka. Jego kroki były powolne jakby chwiejne i nie pewne mimo, że nie miał we krwi ani trochę alkoholu.

Larry schował swoje ręce głęboko do kieszeni spodni, nie pomogło to jednak za wiele, bo wciąż pozostawały zimne jak lód i coś podpowiadało mu, że pogoda tej nocy nie miała na to wpływu.

To czy było mu zimno czy nie, nie było jednak w tamtym momencie jego największym zmartwieniem

Kwaśny smak zawodu sprawiał, że chłopak nie był w stanie odczuwać do końca tego co działo się wokół niego, a jednocześnie jego myśli pędziły w przód nie dając odepchnąć się od świadomości. Miał nadzieję, że nie wpadnie na nikogo po drodze. Dziwnie się czuł

Podniósł głowę by, jak pomyślał przedtem, z nikim się nie zderzyć. Lodowaty podmuch prawie natychmiast owiał jego twarz i musiał zmrużyć oczy żeby nie łzawiły tak bardzo.

Wytarł je ze złością. Mimo, że była to całkiem normalna reakcja ciała na podrażnienie zdenerwowała Larry'ego. Nie będzie płakał. Kurwa nie ma mowy.

Co by to o nim mówiło? Zrobiłby z siebie totalnego debila przed samym sobą. Rozklejać się nad czymś co i tak od początku nie miało znaczenia. Głupie. Głupie jak ty Larry.

Jad powoli zżerał go od środka, ale nie był on niestety wystarczająco mocny żeby zamaskować gorycz, która stanowczo zbyt szybko dawała o sobie znać.

Gdyby ktoś o to spytał nie mógł by powiedzieć czym naprawdę było to uczucie, które w tamtej chwili wypełniało każdą część chłopaka. Mógłby jedynie powiedzieć jak się czuł. I w tamtej chwili jedyne co czuł to stalowy nóż w swojej tchawicy skutecznie uniemożliwiający mu oddychanie.

Jego stara technika nie działała, nie był w stanie wmówić sobie, że był obojętny na to wszystko. Nie dał rady znieczulić się na ból, który przeszywał go od środka i zmuszał wszystkie myśli do skupienia się na tym jednym obrazie, już chyba na zawsze wyrytym w pamięci chłopaka.

Odnosił wrażenie, że jego pierś to jedna wilka otwarta rana pulsująca szybko razem z każdym jego kolejnym gwałtownym oddecham, kiedy starał się jak najszybciej dotrzeć do domu. Prawie miał nadzieję, że mógłby się tak stać w rzeczywistości. Przynajmniej miałby coś innego na czym mógłby się skupić.

To chyba było właśnie najgorsze w tym wszystkim. Ta cisza. Nic co mógło by choć na chwilę skupić jego uwagę. Pomogło nie zapomnieć.

Po raz kolejny zmarszczył brwi nie chcąc myśleć o tym co wydarzyło się na imprezie, nie chcąc myśleć o Tobie.

Czy Larry miał rzeczywiście tak wąskie pole widzenia? Jak to możliwe, że nigdy nie zauważył jeszcze, że ty i Henry macie coś do siebie. Był tak kompletnie zaślepiony, że nie dał rady ujrzeć nawet takiej prostej rzeczy, a nazywał się Twoim przyjacielem...

Wow, chyba rzeczywiście był złą osobą.

To była jego wina, to była jego wina, że teraz tak bolało. Powinien się spodziewać, powinien przewidzieć co może stać się dalej. Zobaczyć łucznika zanim wypuści strzałę. Teraz jednak było już za późno, siedziała w jego piersi przekłuwając go na wylot i nie pozwalając się wyciągnąć.

Nie wiedział nawet co teraz dalej będzie. Siadając na swoim łóżku, zastanawiał się co powieniem sam ze sobą zrobić. Nigdy jeszcze nic nie ugodziło go tak mocno i to w taki sposób. Nie był przekonany czy chciał z kimś pogadać czy po prostu zapaść się pod ziemię.

Przeczesał włosy ręką czując jak w jego głowie powoli zaczyna dudnić tępy ból zapowiadający migrenę. Musiał się ogarnąć. Przez myśl przemknęło mu, że może powinien powiedzieć komuś, że wyszedł, ale szybko zdecydował nie przyznawać się, że postanowił być tchórzem i wrócić do domu. Sal na pewno nie byłby zadowolony. Mógłby nawet próbować go wyciągnąć spowrotem na imprezę, a tego chciał mniej niż wizyty w piekle.

Przejechał dłonią po twarzy. Nie pomogło mu to jednak w rozjaśnieniu swojej świadomości. Długie cienie zazdrości i smutku opadały na niego i zasłaniały mu wizję. Położył się na łóżku i spojrzał w sufit

Mimowolnie znów wrócił do Ciebie myślami. Może po prostu przejrzałaś w końcu na oczy... Może doszło do Ciebie, że był tylko jednym wielkim kolcem, na którego mogłaś się nadziać i nic więcej. Może zorientowałaś się jak wielkim zawodem był i chwyciłaś szansę na lepsze życie z kimś innym.

Całkiem jak jego ojciec...

Ha, śmieszne. Historia kołem się toczy. Chyba jesteś po prostu skazany na wieczną samotność.

Cholera Larry, musisz się ogarnąć to tylko głupie nastoletnie zauroczenie, za chwilę minie i nie będziesz nawet o nim pamiętał. Musisz przestać się tak tym przejmować nic Ci się przecież złego nie stało...

Jednak roztrzęsiony oddech, który wypuścił chwilę później mówił inaczej.
---------------------------------------------------------

No i kolejny rozdział. Straaaaaasznie nie chciało mi się go poprawiać, ale jak już się za to zabrałam to zaskakująco bardzo podobało mi się pisanie tego wszystkiego.
Chociaż chyba nie powinno mnie to tak cieszyć skoro w całości ta część składa się wyłącznie z opisywania złamanego serca Larry'ego ;-;
Biedny Larry ♡

Jak zawsze komentarze mile widzialne i mam nadzieję że macie miły dzień ♡♡♡

Everybody Dies Alone ✔Where stories live. Discover now