1. Koszmary i tweed

47 1 0
                                    

Potykam się, wychodząc z budynku terapeuty i machając do pani za ladą. Na zewnątrz jest dzisiaj dość chłodno. Mogłam założyć coś grubszego. Owijam się szczelniej moją cieniutką kurtką i kontynuuję spacer do domu, za kierownika mając migoczące światła lamp ulicznych.

Sesje zawsze wyglądają tak samo. "Jak tam twoje koszmary?" W porządku. "Wyjaśnij." Po prostu w porządku. "Stały się bardziej połączone ze sobą?" Możliwe. "Wyjaśnij." Nie wiem. Możliwe.

Jeśli jeszcze nie zauważyliście, mam gdzieś terapeutkę. Nigdy nie chciałam tam pójść, ale rodzice mnie zmusili. Powiedziałam im o moim koszmarze, który śnię co noc, odkąd miałam pięć lat. Dziwię się sobie, że nie wpadłam na to, że umówią mnie na wizytę; cały czas przesadzają. Uważają, że mam jakąś chorobę, która powoduje te częste koszmary. Sprawdziłam w necie objawy, nawet nie jestem blisko niej.

Sesje mam od dwóch lat. Codziennie mówię, że one nie działają i codziennie słyszę odpowiedź: "Może potrzebujesz innego lekarza?". Nigdy mi go nie zmienili.

Dwa lata i żadnych postępów. Chodzę tam codziennie, no, oprócz weekendów. Myślę, że moja terapeutka tylko wyciąga kasę od moich rodziców.

Koszmary są bardzo proste. To znaczy, jeśli można powiedzieć o koszmarach, że są proste. Jestem sama na polu. Wszędzie krzyczą ludzie, a jedyna rzecz, którą słyszę oprócz tych wrzasków, to wybuchy. Martwe ciała i maszyny są porozrzucane dookoła mnie.Jestem ranna i pewnie umierająca, ale nie ma tu nikogo, kto mógłby mi pomóc. W końcu przychodzi mężczyzna. Wygląda całkiem miło, jak ktoś, komu mogę zaufać. Ale wtedy jego uśmiech się zmienia. Nie jest już przyjazny, przypomina uśmiech psychopaty. Mężczyzna obserwuje, jak ogarnia mnie ogień, paląc wszystkie moje komórki, jedna po drugiej. Wtedy się budzę.

Kiedy byłam małym dzieckiem, to wystarczyło, żebym zmoczyła łóżko. Teraz w sumie mnie to nie rusza. Spowszedniało mi to, stało się czymś jak jedzenie czy oddychanie. Moim rodzicom to widocznie nie odpowiada. Inaczej nie byłoby mnie tu, gdzie jestem.

Nagle słyszę huk. Dźwięk, który przypomina gwizdanie wiatru i skrobanie o metal, taki dziwny świst. Zrywa się silny wiatr i podnosi gazetę, która prawie uderza mnie w twarz. W tym momencie na rogu pojawia się niebieska budka policyjna.

Słyszałam już o takich. Moja babcia, która dorastała w Anglii, powiedziała mi, że były dość popularne w latach sześćdziesiątych. Twierdziła, że powinni przywrócić te budki, bo były bardzo pomocne w łapaniu przestępców. Wyglądało na to, że cały czas żyła przeszłością. Rzeczy są teraz dużo bardziej skomplikowane.

Zastanawiam się, czemu ta budka tu jest. Nigdy wcześniej jej nie widziałam, a przecież chodzę tędy właściwie codziennie. Chyba nie jestem zbyt uważnym obserwatorem, inaczej zwróciłabym uwagę na ten brytyjski element w Bostonie. Właśnie chcę odchodzić, kiedy widzę, jak drzwi budki gwałtownie się otwierają.

Wychodzi z nich mężczyzna w muszce i tweedowej marynarce. Wygląda jakby przybył tu prosto z lat sześćdziesiątych, razem z budką. Pewnie tak jest. Facet rozgląda się, poprawia muszkę, spogląda na zegarek, robi kilka kroków naprzód i zauważa mnie. Jego oczy robią się coraz większe. Moje też. Co on, u diabła, robił sam w policyjnej budce?

– Hayden? – pyta delikatnie, ale wystarczająco głośno,żebym słyszała go po przeciwnej stronie ulicy.

Rozglądam się, żeby zobaczyć, czy nie ma w pobliżu ludzi, którzy mogliby mieć na imię jak ja, ale szybko zdaję sobie sprawę, że jesteśmy tu sami. Wskazuję na siebie jak idiotka i ruszam ustami: ja?. Tajemniczy człowiek żywo kiwa głową, podczas gdy uśmiech powoli pojawia się na jego twarzy.

– O mój Boże, Hayden! – Szybko przechodzi przez ulicę. Tak szybko, że nie mam czasu pojąć, co się dzieje. Jego ramiona otaczają mnie w mocnym uścisku. – Nie mogę uwierzyć, że mamy jeszcze czas!

– Spokojnie, kolego! –wołam, odpychając go. W pierwszej chwili jest zdezorientowany, ale radosny wyraz twarzy szybko wraca. –Mam gaz pieprzowy i nie zawaham się go użyć!

– Jasne, że nie – mówi ten mężczyzna wesoło. Zauważam, że ma brytyjski akcent. Robi krok do tyłu, żeby móc na mnie spojrzeć, klaszcze w dłonie i trze jedną o drugą, uśmiechając się. Wygląda jak szaleniec.

Pomimo uradowanej twarzy, w jego oczach zbierają się łzy. Moja chęć obrony upada, kiedy patrzę na jego smutny wyraz.

– Wszystko w porządku? –pytam łagodnie. Patrzy na mnie ze zdezorientowaniem. – Płacze pan.

– Naprawdę? – Zaskoczony pociera swoją twarz. – O, faktycznie. Przepraszam. Zazwyczaj mogę ukryć swoje uczucia, jeśli chcę. Te musiały uciec. – Śmieje się lekko.

– Mogę spytać, czemu pan płacze?

– Cóż, to dlatego, że – przerywa i gapi się na mnie. Nagle znowu łapie mnie w objęcia i wącha moje włosy. Puszcza mnie, zanim mogę zareagować. Wygląda na przerażonego.

– O nie – mamrocze. – O nie, co ja zrobiłem! – mówi głośniej i zaczyna się wycofywać.

– Proszę pana? – Zdaję sobie sprawę, że nie znam jego imienia ani nazwiska.

– Nie mieliśmy się spotkać w ten sposób! Wszystko zepsułem!– wrzeszczy i biegnie z powrotem do budki, ale chwilę później wychyla się przez drzwi, krzycząc: – Zapomnij, że to się wydarzyło! – zanim całkowicie zamyka się w środku. Przysięgam, że widzę jego sylwetkę, jak obserwuje mnie przez szybki w drzwiach.

Potrząsam głową w szoku po dziwnym spotkaniu i pocieram wisiorek, który zawsze noszę. Zwykle trę go, kiedy jestem zestresowana lub zdenerwowana. Teraz jestem po prostu bardzo zdezorientowana.

Chcę wrócić, ale wiem, że jeśli tak zrobię, może wydarzyć się coś złego. Skręcam za róg i oddalam się o jedną przecznicę, gdy słyszę ten sam gwiżdżąco-świszczący dźwięk. Odwracam się, żeby sprawdzić, co może być jego źródłem, ale nie widzę nic. Kompletnie nic. Nie ma nawet niebieskiej budki.

Nightmares ~ Doctor Who (tłumaczenie)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz