16 ♦ Na jednej nodze

597 79 46
                                    

Rozdziały wychodzą coraz dłuższe, nie wiem, co się dzieje, naprawdę. Ten ma prawie 3500 słów.

Niech Was długość nie przeraża! Pojawia się nowa perspektywa i kolejna tajemnica. Zapraszam!

Siedemnastka in progress, jestem już w połowie!

      Jak na rodowitego Morbianina przystało, Thanet Alasaas udał się do dzielnicy szóstej na piechotę

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

      Jak na rodowitego Morbianina przystało, Thanet Alasaas udał się do dzielnicy szóstej na piechotę. Żałował tego jednak przez kolejne godziny, siedząc przy biurku i przeglądając książkę o jakże wymyślnym tytule ,,Kieszonkowy podręcznik sztuki piśmiennictwa". Wolał nie przemęczać nogi, niestety nie zaopatrzył się w drobne, którymi mógłby zapłacić za dorożkę.

      Zapewnił bowiem, że na miejsce umówionego spotkania dotrze sam. Bez pomocy lorda Chizalleta, rzecz jasna. W końcu zajęło go poszukiwanie swojej kuzynki, a Thanet był umówiony.

      Bez większych poszukiwań dotarł na miejsce spotkania, kierując się głównie zapachem. Dzielnica szósta obfitowała w rybi odór, unoszący się od portu, przez nadbrzeżne tawerny, aż do mieszkania numer pięć na ulicy Bursztynowej. Wspiął się na trzecie piętro z pomocą laski. Używali jej gustowni dżentelmeni, zniedołężniali starcy i on — prawie trzydziestoletni weteran. Wykorzystał ją także do zapukania w nieszczelne drzwi.

      Stał w ciemnym i zapewne nigdy niewietrzonym korytarzu na tyle długo, by nie prosić się o łaskawe zaproszenie do środka. Rygiel nie został zasunięty. Właściciel musiał o nim zapomnieć, szamotając się ze swoim (i nie tylko) odzieniem, które walało się po całej podłodze.

      Jedną część pokoju rozjaśniało słońce, zasłony zostały rozsunięte, a przez okno widać było niezmącone wiatrem morze. Druga zaś tonęła w ciemności. Właściciel mieszkania zdawał się wciąż spać, mimo że dochodziła pora obiadowa. Thanet nie zdziwił się tym ani trochę.

      Ominął but, gorset, halkę, kamizelkę, drugi but, a potem spodnie, by wreszcie stanąć przy łóżku.

      Alecsandier Sloglofei spał jak dziecko. O ile mężczyznę z niechlujnym zarostem, bujnym owłosieniem pod pachami i kobietą u boku wypadało tak nazwać, oczywiście.

      Thanet rozejrzał się po niewielkim pokoiku i przez myśl mu nie przeszło, że ten człowiek własnymi rękami na niego zapracował. Czynsz musiał być niski, fakt, ale zarobki Alecsa nie mogły przekraczać tej wartości. Chyba że w ostatnich latach zajął się czymś, co pozwoliło mu wiązać koniec z końcem.

      Sloglofei otworzył nagle oko, na którym widniał Znak. Zawsze miał lekki sen, ale to przekraczało już wszelkie granice. Z początku zastanawiał się pewnie, gdzie był i czy aby na pewno ta burza kołtunów obok to kobieta, po czym dojrzał stojącego w nogach łóżka Thaneta.

      — Thomas, kopę lat! — wycharczał przez ściśnięte gardło, szeroko otwierając jasne oczy. — Doskakałeś do mnie na tej swojej jednej nóżce.

Inopia: Klucz PrawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz