14 ♦ Wszędzie jest krew

680 77 28
                                    

Dodaję rozdział w wyjątkowy dzień, bo właśnie dzisiaj mija pierwszy rok od publikacji Inopii.
Mam tylko nadzieję, że skoro przez ten czas dotarliśmy ledwie do połowy, drugą połowę napiszę dużo szybciej.

Od razu też mówię, że moja klasa nadrabia całe dwa lata, gdy nie wyjeżdżaliśmy na żadną wycieczkę, także rozdziału w przyszłym tygodniu nie będzie.

A teraz miłego czytania!

       — Mamy dzisiaj piątek, dwudziestego siódmego dnia raka, czternasty dzień wędrówki, dwa litry wody, pomarańczę i dwie cytryny, co oznacza natychmiastową konieczność uzupełnienia zapasów — odczytał Niccolo z listy i nakreślił coś ołówkiem

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

       — Mamy dzisiaj piątek, dwudziestego siódmego dnia raka, czternasty dzień wędrówki, dwa litry wody, pomarańczę i dwie cytryny, co oznacza natychmiastową konieczność uzupełnienia zapasów — odczytał Niccolo z listy i nakreślił coś ołówkiem. Mrużył oczy, żeby cokolwiek dostrzec w słabym świetle, jakie oferowała gospoda. W te krańce Morbianu nie docierała jednak zaawansowana technologia i tylko głupi marzyłby o takim luksusie jak lampa naftowa. W zamian za to, zaciszne miejsce oferowało rewię zapachów. Od wejścia aż do stolika, przy którym siedzieli, Madriele głowa pękała od smrodu piwa, stęchłej wody i tych, którzy jej nie używali. W dodatku stoły były na tyle brudne, że najedliby się i bez zamawiania.

       Madriele przebywała już w podobnych miejscach w przypadku wędrówek Desida do cardalińskich barów, natomiast Niccolo krzywił się, jakby mu oczy od tego widoku miały wyskoczyć. Niektórzy dziwnie na niego patrzyli, bo narzekał na innych, choć sam lepiej nie pachniał.

      Młody chłopak postawił przed nimi dwa kufle z piwem i jeden z wodą. Niccolo jak powiedział, tak zrobił. Nie dopuścił, by Madriele choćby wąchała alkohol, choć wcale nie musiał. Sama następnego dnia po pamiętnym wieczorze miała ochotę rozbić sobie pustą butelkę na głowie.

       — O to nie powinniśmy się martwić. Im bliżej stolicy, tym świeższe jedzenie — zapewnił Thanet. Zapowiadało się inaczej, ale Madriele nie kwestionowała jego zdania. Ani dzisiaj, ani wtedy, gdy biegali za kozą. Zmęczyli się, stracili obiad, a Niccolo prawie złamał nogę. Gdyby tak się stało, byłby jeszcze bardziej marudny niż zwykle. Te kilka dni podróży pokazały, jak rzadko miał do nich okazję.

       — A jednak jest czym się martwić — rzekł, na chwilę przestając marszczyć brwi. Nie byłby sobą, gdyby w inny sposób nie okazał zadowolenia, więc uniósł je prawie do linii włosów. — W końcu to dziesiąta mieścina o nazwie Erte. Albo tak kochają swoją rzekę, albo nie wyściubiali nosów poza chaty.

      — Zostaw mój kraj w spokoju i skup się na swoim. Chyba, że jednakowa nazwa państwa i stolicy to dla ciebie żaden problem — odgryzł się Thanet z cieniem uśmiechu.

      Madriele nawet nie zauważyła, kiedy przestali mówić do siebie per pan. Dwa tygodnie temu nawet ze sobą nie rozmawiali, poza nielicznymi wymianami zdań co do wędrówki. Dzisiaj wyglądali jak dwójka kompanów, których łączył wspólny interes. W takiej sytuacji Madriele wysiadły wszystkie nerwy i ostatnim, czego chciała słuchać, był Cardalińczyk i Morbianin, wołający do siebie przez stół.

Inopia: Klucz PrawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz