13 ♦ Federa znaczy śmierć

694 85 37
                                    

Wrzucam przed wyjazdem, zostałam przekonana. Może za dwa tygodnie uda mi się opublikować czternasty.

 Może za dwa tygodnie uda mi się opublikować czternasty

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

      Żadnego domu nie wypełniał gwar rozmów. Na ulicach nie zaśmiało się ani jedno dziecko. Tego dnia wszystko było puste, a niebo jakby zbladło.

      Madriele odczuwała tę samą pustkę, gdy płomienie trawiły drewniany stos, jeden z wielu ułożonych przez wieśniaków. Wszystkie łzy, które się w niej zebrały, wylała w chwili, gdy spojrzała w niebieskie, szeroko otwarte oczy Clemen, potem na rozcięte do kości gardło i wciąż powiększającą się plamę krwi, wnikającą w piach. Dusiła się, ale nie mogła nabrać powietrza. Wrzeszczała, nie mogąc zrozumieć, jak bogowie śmiali odebrać jej tak dobre i niewinne dziecko.

      Po tamtym wybuchu rozpaczy przy bezwładnym ciele, nie było śladu poza bolącą głową i opuchniętymi oczami od płaczu. Teraz, próbując przywołać jakiekolwiek uczucia, może współczucie dla dzieci, które straciły rodziców, rodziców, którzy stracili dzieci, nie czuła nic. Ani smrodu palonych ciał, ani dłoni na jej ramieniu. Mogła tylko przeżegnać się kilkukrotnie i powtarzać za zebranymi.

      — Federa. Federa. Federa.

      Jedno słowo, którego znaczenia nawet nie znała - na tym właśnie polegała modlitwa. Lecz choć stanowiła jeden z ważniejszych elementów ceremonii pogrzebowej, Madriele nie wypowiadała jej z należytym poważaniem dla bogów, ani nawet z odrobiną wrażliwości. Była wykończona i wściekła, a bogowie w tamtym momencie jako ostatni zasługiwali na jej szacunek.

      Dlatego, gdy stosy doszczętnie spłonęły, bliscy pokropili zwęglone prochy wodą różaną i wsypali je do urn, Madriele wciąż klęczała w piachu z rękami bezwładnie opuszczonymi wzdłuż ciała. Tkwiła w tej jedynej niepowtarzalnej chwili, kiedy ból nie rozrywał trzewi, dopóki ktoś nie wyprowadził jej z transu.

      — Powinnaś wstać — odezwał się Niccolo. Jego głos nie sugerował żadnego zachwiania emocjonalnego. Był jak zawsze opanowany i obojętny. Dlatego Madriele nie chciała się odezwać, by nie zabrzmieć jeszcze żałośniej niż wyglądała. — Karawana dotarła przed południem. Musisz coś zjeść.

      To nie była przyjacielska sugestia, lecz rozkaz. Mimo to Madriele się nie ruszyła, bo chwilę później już nie pamiętała, co właściwie miała zrobić. Niccolo podciągnął ją w górę, a wtedy pożałował, że wzbudziła się w nim ta wspaniałomyślna chęć.

      — Potrafię chodzić — odburknęła Madriele, ruszając przodem. Dygotała przy tym jak jednonoga kaleka, ale nie zamierzała się zatrzymywać. Dość już miała bezczynności.

      Trwała w tym postanowieniu, dopóki piasek pod jej sandałami nagle nie zmienił koloru na czerwony. Myślała, że to ona zraniła się i nawet tego nie poczuła, ale wtedy rozpoznała to miejsce. Spiżarnia i pusta przestrzeń, wiodąca nad rzekę. Stała dokładnie w tym samym miejscu, w którym brudny szabrownik dwa dni temu podciął gardło Clemen.

Inopia: Klucz PrawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz