Rozdział Pierwszy

414 31 7
                                    

Unoszę głowę ku górze i wypatruję gwiazd. Jednak nie dostrzegam nic, poza mnóstwem czarnych chmur. Jak to leciało? „W lecie szukaj gwiazd, które nocą są", czy jakoś tak. No ja szczerze powiem, żadnej gwiazdy nie widzę.

Po chwili słyszę kroki, zakłócające błogą ciszę. Zrywam się na równe nogi, jednak tętno pozostaje w normie. Z za rogu wychodzi na oko dwumetrowy, dobrze zbudowany mężczyzna. Mógłbym się przestraszyć, gdyby nie to, że facet ma najprawdopodobniej mięśnie tam, gdzie powinien znajdować się mózg.

- Kolejny bachor na Lipowej? Serio kurwa? - mówi z niedowierzaniem. Szczerze, to wkurzają mnie te słowa.

- Co ty, kurwa, powiedziałeś? Spierdalaj pojebie - odpowiadam mu zdenerwowany. Nic się nie liczy. Emocje nie istnieją. Istnieje tylko gniew, a raczej wkurw.

Mężczyzna podchodzi do mnie. Uśmiecha się. Prycham i sam do niego podchodzę. On próbuje mnie uderzyć w brzuch, udaje mu się. Dostaję. Zataczam się do tyłu, jednak nie upadam. Sam biorę zamach lewą ręką, drugą sięgam po nóż do kieszeni. Kiedy próbuje zatrzymać lewą rękę, ja wbijam nóż w miejsce, gdzie powinna znajdować się wątroba. Chyba że gdzieś ją zgubił. Tak czy inaczej go trafiam, a mężczyzna od razu odskakuje. Wyjmuję sztylet z brzucha poszkodowanego i pomagam w wymianie krwi, dźgając go jeszcze kilka razy w tętnicę udową, oko i na koniec - serce.
Mężczyzna pada nieprzytomny i pewnie (na pewno) nie żywy.

Po chwili siedzenia obok kolejnego trupa, słyszę głos syren.

- Cholera, gliny - szepczę, po czym wstaję i biegnę jak najszybciej. Zauważają mnie, ale nie rozpoznają, bo mają na to najprawdopodobniej wylane.

Biegnę. Biegnę. Zatrzymuję się w końcu w kolejnym ślepym zaułku ulicy Lipowej. Wchodzę na śmietniki, kładę się i zasypiam.

Reset | OtaYuriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz