Rozdział LVIII

582 32 4
                                    

 – Aliss... – Rey weszła do mojego pokoju tak cicho, że podskoczyłam, gdy stanęła obok mnie. Odkąd Kylo cierpi, potrafię myśleć tylko o nim i nie zauważam wielu ludzi i rzeczy.
Rey usiadła obok mnie na łóżku. Zobaczyłam jej podkrążone oczy i zrozumiałam, że niedawno płakała. Zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu na myśl o tym, że ktoś współodczuwa mój ból. Spróbowałam się do niej uśmiechnąć. Wyszło blado.

– Aliss, ja... ja chciałam... – widać było, że mówienie przychodzi jej z wielkim trudem. Westchnęła i podjęła na nowo:
– Bardzo cię przepraszam za to, co zrobiłam z... – ostatnie słowa ledwie dosłyszałem. Rey nie była w stanie powiedzieć nic więcej.
– W porządku – szepnęłam, chociaż nic nie było w porządku. – To nie była twoja wina...
– Aliss, czy... – zaczęła znowu Ray – ...czy... kiedy Kylo... Czy będę mogła ci pomóc w wychowaniu Anakina?
Zobaczyłam nowe łzy w jej oczach. Skinęłam głową.

Drzwi skrzypnęły i weszła przez nie Larissa. Na widok Rey rzuciła mi pytające spojrzenie. Uspokoiłam ją ruchem ręki.
– Aliss, pozwól no na chwilkę – powiedziała dziwnie niskim głosem. Zrozumiałam, że ma mi coś ważnego do przekazania. „Dlaczego wszystkie zbiegły się akurat teraz?" – przeszło mi przez myśl.
Larissa odciągnęła mnie na bok i spojrzała mi prosto w oczy. W jej zwężonych źrenicach i myślach widocznych jak na dłoni pobrzmiewał niepokój. Niepokój o mnie.
– Aliss, miałam... widzenie – zaczęła ostrożnie, szukając na mojej twarzy jakiejkolwiek reakcji. Dałam jej do zrozumienia, że ma kontynuować. – Objawiła mi się Presentia, Przedwieczna Lady Sithów – dodała. – Mówiła, że podczas waszego... ostatniego spotkania – w jej głosie usłyszałam niedowierzanie – bez twojej wiedzy przekazała ci ważny dar. Dar uratowania czyjegoś życia.

Złapałam ją za rękę – chyba zbyt mocno, bo krzyknęła. Rozluźniłam chwyt, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Nie stworzyła w umyśle żadnych barier. Mówiła prawdę.
Zanim jednak to do mnie dotarło i zanim ogarnęła mnie bezbrzeżna radość, Larissa mówiła już dalej:
– Ale jest jeden warunek: osobie, którą uratujesz, przekażesz swoje własne życie. Kiedy ona wyzdrowieje, ty umrzesz.
– Chcę uratować Bena – odpowiedziałam.
– Aliss, przemyśl to, nie wiem, czy warto ryzykować. Wszyscy cię potrzebujemy. Twój syn, Anakin, potrzebuje cię najbardziej...

W tej samej chwili do pokoju wpadła Dayala z płaczącym Anim na rękach. Podeszłam do niej, żeby utulić dziecko, ale zaprzeczyła ruchem głowy. Nie o to jej chodziło.
– Kylo umiera – wyrzuciła z siebie jednym tchem i wybiegła na korytarz. Nie oglądając się, popędziłam za nią. Mój świat na kilkadziesiąt sekund ograniczył się do jej oddalających się pleców, płaczu mojego dziecka i zdziwienia na twarzach tych wszystkich ludzi, których bez zwalniania odpychałyśmy na boki. Kilku bez zastanowienia odrzuciłam Mocą. Potem był już tylko Ben.

Mój mąż leżał w swoim łóżku, cały blady. Wstrząsały nim drgawki. Z trudem łapał oddech. Widać było, że gorączka potężniejsza od płomieni pożera ostatnie cząstki jego życia.
– Ben... – uklęknęłam przy nim, łapiąc go za rękę. Nawet na mnie nie spojrzał. – Ben! – krzyknęłam, czując łzy spływające po mojej twarzy. Nic z tego. Nie poznawał mnie.
Wokół zbierali się nasi przyjaciele – Hux, Dick, Ed, Dayala z wciąż łkającym Anim. Potem przyszła także Larissa.
– Aliss... – zabrzmiało to jak pytanie. Podeszła do mnie, kładąc mi rękę na ramieniu. Uczyniła to trochę niepewnie, jakby bała się, że ją odepchnę.
– Zrób to! Teraz! – rozkazałam jej. – Chcę uratować mojego męża! Pomóż mi! Proszę, zrób to!

Larissa po raz ostatni rzuciła okiem na moją twarz, a widząc, że nie zmienię zdania, zamknęła oczy. W głębokim transie mówiła jakieś słowa w nieznanym mi języku. Działały kojąco... uspokajająco... usypiająco...
Poczułam nagły odpływ mocy ze swojego ciała. Cała moja witalność i energia przepływały do rozpalonej dłoni Bena, która zaczęła powoli się ochładzać. Odszukałam jego umysł i przekazałam mu, jaka jestem z nim szczęśliwa, że cieszę się z tego, iż byliśmy razem, jestem dumna z naszego syna i przykro mi, że nie zobaczę, jak dorasta... Moje powieki stawały się coraz cięższe, serce biło wolniej i wolniej... W końcu, wyczerpana, osunęłam się na podłogę. Słyszałam rozmyte dźwięki, płacz dziecka... „Mojego dziecka, Anakina..." – pomyślałam i była to jedna z moich ostatnich myśli. Ktoś przy mnie klęknął. Ben.
– Kocham cię... – szepnęłam, po czym pochłonęła mnie ciemność.


***

Kochani, dzisiejszy rozdział powstał we współpracy ze ShirRhai, której serdecznie dziękuję za pomoc ❤

Star Wars: To Mój Wybór || Kylo RenOnde histórias criam vida. Descubra agora