Spokojnie, to tylko egzekucja

337 7 2
                                    

Na swojej drodze napotkałem grupę ludzi, wszyscy w różnych strojach określających profesje, stali i wgapiali się w zamknięte drzwi jak szop pracz w śmieciarkę. Podszedłem do najbliższego z gapiów. Wyglądał mi na kucharza, a jego obroża ukazywała pomarańczową barwę. Spytałem się, co się dzieje? Odpowiedział szczątkowym „zaraz Pan zobaczy”.
Nagle z sali ryknął wystrzał, a zbiorowisko przeszedł wspólny dreszcz. Nie minęło pół minuty, a zza drzwi wyszedł Johnny i wypowiedział cztery słowa, które w zupełności wystarczyły. Brzmiały one:
-Próba ucieczki... Rozejść się!
Tłum powoli wracał do swojego życia, a ja chciałem pomyśleć nad tym wszystkim u siebie. Nim dotarłem do drzwi, przywitał mnie ktoś, kto wyglądał jak obsługa hotelowa. Miał bardzo poważną i spokojną minę. Rzekł do mnie:
-W imieniu zarządu składam Panu oraz całemu zespołowi najszersze kondolencje. Informuję także, że skład będzie do końca tygodnia działał w okrojonym składzie, a w niedziele, zostanie Panu przydzielony nowy chłopak, zapewne świeży. W ramach obowiązującego tradycji wręczam identyfikator i dokumenty. Do widzenia Sir.
Z trudem, bez słowa przyjąłem kopertę oraz zieloną obrożę z imieniem Mark. Powstrzymując łzy, zamknąłem się w pokoju i zabrałem się za czytanie aktu zgonu oraz postępowania spadkowego. Czytanie szło mi z wielkim trudem, ale męczarnie trwały krótko. Położyłem rzeczy na biurku i padłem na łóżko. Dobre parę godzin minęło, aż z cyklu płaczu, żalu i bezpodmiotowej złości, wyrwał mnie chłopak z obiadem do pokoju. Nie miałem ochoty, ale musiałem coś zjeść. Każdy kęs był coraz bardziej słony od łez. W akcie honoru przebrałem się w czarny garnitur/elegancki uniform i umyłem twarz. Dwie fajki na balkonie później, zaczynałem być powoli gotowy do jakiegokolwiek życia. Godzina 17 powoli się zbliżała, a ja, bałem się wyjść z pokoju. Uznałem, że wolę płakać z kimś a nie sam, więc powoli skierowałem się w stronę miejsca spotkania, za każdym razem, czuję zupełnie inne emocje pokonując te samą drogę. Jest to dla mnie trochę niezwykłe. Po chwili stałem już za drzwiami, wystarczył lekki nacisk pewności siebie i głębszy wdech, aby powitać moich podwładnych

Na Smyczy Where stories live. Discover now