《i》

918 78 4
                                    

Brunetka mocno zaciskała palce na pasach bezpieczeństwa. Przed chwilą coś się stało, nie miała pojęcia co, aczkolwiek Jaha się zamknął, choć w obecnej sytuacji niezbyt jej to pasowało. Dziewczyna, jak i pozostałe dzieci, rozglądała się. Iskry strzelały z różnych przedmiotów, Finn, który jeszcze podczas pogadanki kanclerza się odpiął, jak i dwaj idioci, którzy poszli w jego ślady, leżeli gdzieś na podłodze. Wszyscy byli przerażeni, w tym także Ascella. W końcu co jeśli na górze doszło do jakiegoś wypadku i John na tym ucierpiał?

W pewnym momencie nastał względny spokój, nastolatkowie przestali krzyczeć, a za ścianami nie dało się usłyszeć pracujących maszyn. Setka faktycznie jest na Ziemi. Na tej planecie, na której podobno żyli ludzie, a wszystko skończyło się wojną, zapoczątkowaną przez Chiny. Cell za nic nie mogła w to uwierzyć. Gdy wybiła się z chwilowego szoku, odpięła swoje pasy i przecisnęła się między ludźmi do miejsca, w którym ostatni raz widziała Collinsa. Murphy ujrzała go klęczącego nad dwójką chłopaków.

— Żyją? — Spytała tak cicho, że nie była pewna czy w ogóle wydała z siebie jakikolwiek słyszalny dźwięk, ale szatyn na całe szczęście, a właściwie nieszczęście, odpowiedział.

— Nie, chodź na dół, nie patrz na to. — Szatyn podniósł się z kolan, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę drabiny. Przed zejściem na dół, nastolatka spojrzała w górę, ale nikogo tam nie zauważyła, co znaczyło, że John jest już na dole.

— Bellamy? — Kiedy Murphy schodziła już po szczeblach drabiny, usłyszała głos swojej przyjaciółki. Tylko co jej brat robiłby z nieletnimi przestępcami.

Brunetka podbiegła do wyższego o głowę mężczyzny i go przytuliła, w tym też momencie Cell postawiła swoje stopy na metalowej podłodze, a John niespodziewanie zamknął ją w czułym uścisku. Collins postanowił nie przeszkadzać rodzeństwu, a właściwie to postanowił nie podpadać Murphy'emu, i poszedł szukać swojej Księżniczki.

— Nic ci nie jest? — Spytała chłopak, delikatnie odsuwając się od siostry, aby spojrzeć jej w oczy. John nigdy nie był nazbyt uczuciowy, ale jeśli chodziło o Cellie, jak ją nazywał, potrafił być nadopiekuńczy, czego też z reguł nie okazywał. Gdy strażnicy zamknęli ją w więzieniu, w ramach zemsty postanowił podpalić ich kwaterę. — Jak się czujesz?

— Zaraz zwymiotuję, jestem zestresowana jak nie wiem, ale poza tym jest dobrze. Tak myślę. — Uśmiechnęła się blado, gdyż to było jedyne, na co było ją stać. — Chodźmy do O. — Złapałam brata za nasgarstek i przecisnęłam się między ludźmi.

— Niech zapamiętają cię za co innego. Będziesz pierwszą osobą, która stanie na Ziemi. — Powiedział wysoki brunet do Octavii.

Czarnowłosa dziewczyna rozejrzała się z szerokim uśmiechem po zgromadzonych, którzy wyraźnie respektowali Blake'a. Wtedy też nastolatka ujrzała swoją przyjaciółkę, podeszła do niej i ujęła jedną z jej dłoni w swoją.

— Idziesz ze mną, też na to zasłużyłaś. — Powiedziała, szczerząc się do Celli, gdy ta nie okazała zainteresowania, dziewczyna odezwała się ponownie. — No chodź, nie daj się prosić! — Pociągnęła ją za rękę w stronę wyjścia z lądownika.

Ulizany brunet pociągnął za dźwignię, spoglądała na niego niepocieszona tym faktem blondynka, po paru sekundach naszym oczom ukazał się niezwykle zielony las. W nozdrza kryminalistów uderzył rześki zapach, kojarzący się z wolnością. Wszystko to było dla nich zupełnie nowe, w końcu od czterech pokoleń nikt nie zszedł na Ziemię.

Octavia pociągnęła Murphy za rękę, ramię w ramię wybiegły na lekko przypaloną trawę. Ascella wzięła głęboki wdech, w ten czas siedemnastolatka powitała Ziemię w najlepszy możliwy sposób.

— Wróciliśmy, suki! — Wykrzyczała z radością, a pozostali nieletni kryminaliści wybiegli ze statku. Prawie wszyscy tryskali szczęściem.

Bellamy wraz z Johnem z daleka przyglądali się siostrom. W głowach obojga tkwiła jedna myśl – "nie mogę pozwolić jej skrzywdzić".

Clarke rozmawiała z synem kanclerza przy statku, Ascella zobaczyła Finna zmierzającego w ich stronę, więc sama również postanowiła się do nich przejść. Polubiła chłopaka jeszcze na zajęciach, które zorganizowali jakiś czas przed ich wylotem.

— Co robicie? — Spytała, zaglądając Griffin przez ramię. Zdołała tylko dojrzeć mapę, z której i tak nic nie rozumiała.

— Zrzucili nas na złą górę. Nie mamy zapasów, a od Mount Weather dzielą nas kilometry radioaktywnego lasu. — Wyjaśnił czarnoskóry chłopak, kiedy brunetka przeszła na lewą stronę dziewczyny, ażeby zająć miejsce pomiędzy nią a Finnem. — Trzeba będzie udać się na spacer.

— Pójdę z wami, a nasza gwiazdeczka dotrzyma nam towarzystwa, prawda Cell? — Zadeklarował, po czym ramieniem objął niższą o głowę brunetkę.

— Jasne. — Uśmiechnęłam się lekko, nie spoglądając na niego. — Via również będzie chętna na przygodę.

— Ej, łazik! Łapy precz od mojej siostry! — Krzyknął John, podchodząc do chłopaka od tyłu, na co szatyn momentalnie zareagował. — Co za zgromadzenie?

— Idę z nimi na wycieczkę, trzeba znaleźć prowiant. — Cella odpowiedziała bratu na pytanie. — Nie masz nic przeciwko, prawda?

— Oczywiście, że mam. — Prychnął, po czym odciągnął dziewczynę na bok, nie chcąc się kłócić przy innych. Collins spojrzał na nią z politowaniem. — Nigdzie nie pójdziesz, masz astmę.

— Nie pozbędę się jej, wiesz, że bez leków tak czy siak długo nie pożyję. — Jęknęła od niechcenia, jednak to, co mówiła było prawdą. — John, chcę chociaż pomóc nam przeżyć. Będę uważać, przysięgam.

— Ale nie puszczę was w czwórkę. — Murphy rozjerzał się dookoła, po swojej prawej dojrzał Monty'ego wraz z Jasperem, podszedł do nich i zaciągnął w stronę Clarke. — Oni idą z wami, jak moja siostra nie wróci w całości, to urwę wam łby. — Syknął, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.

Ascella poszła po Octavię, a w tym  czasie Clarke wraz z resztą się spakowała. Po kilkunastu minutach byli w drodze. Już w trasie spotkali jelenia. Zmutowanego jelenia. Od rządowego bunkru dzieliło ich trzydzieści kilometrów nieznanego im lasu oraz, nieplanowana, przeprawa przez rzekę.

— Nie było jej na mapie. — Stwierdziła zszokowana Clarke, wpatrując się w krystaliczną wodę.

— Może zrobimy sobie przerwę i odrobinę popływamy? — Zagaiła Via, a po oczach chłopców widać było, że ten pomysł im się podoba, natomiast Clarke i Ascella spojrzały po sobie, niekoniecznie zachwycone tym pomysłem.

— Nie sądzę, że to wypali, nawet nie umiemy pływać. — Murphy spojrzała na dziewczynę, która już dawno zdjęła z siebie spodnie wraz z kurtką. — Via, Bellamy cię zabije. — Jęknęła, podchodząc do niej.

— Dawaj gwiazdeczko, nie zrzędź, tylko się rozbieraj. — Collins podszedł  do brunetki, po czym objął ją od tyłu.

— To nie czas na żarty. — Westchnęła, odchodząc od szatyna. — O, proszę cię, nie wchodź do wody. — Dziewczyna złapała ją za rękę, po czym spojrzała w wodę. — O Boże! — Przerażona zrobiła dwa kroki w tył, ciągnąc za sobą przyjaciółkę.

Strumień był zamieszkiwany przez ogromnego węża wodnego. Na całe szczęście nikt mądry nie wszedł do wody. Via przytuliła dziewczynę w podzięce, kto wie, jak to mogłoby się skończyć, gdyby tam weszła. Jedno byłoby pewne, Bellamy zabiłby wszystkich, którzy przy tym byli.

~
Miałam tylko to przeredagować, a w sumie już dużo zmieniłam, ajaj.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tak długą przerwę, jednak dawno nic nie pisałam.

hell on earth • finn collinsWhere stories live. Discover now