4. bratanie się z wrogiem

205 12 4
                                    

Holly Brown

Zbiegam po schodach, spóźniona na śniadanie jakieś piętnaście minut. Jeśli bogowie postanowią mnie dziś hojnie obdarować, zdążę jeszcze, nim przepyszne jedzonko zostanie zmiecione ze stołu. Swoją drogą, dziś chyba nadeszła kolejka na to, bym przejęła stery na zmywaku. Tymczasem znów będę zmuszona do odbębniania czarnej roboty w inne dni za Marę, która zapewne dziś mnie wyręczyła. Tydzień temu zresztą również.

Ostatnie schodki. Dam radę - powtarzam w myślach, klnąc na szkołę za te niewygodne, niepraktyczne spódniczki dołączone do mundurku.

Jak tak dalej pójdzie, to schudnę z dziesięć kilo i to chyba jedyny plus mego nadmiernego zapotrzebowania na sen. Potykam się o własne nogi, gdy w pośpiechu wbiegam do kuchni, witając się z Trudy oraz niewsypanymi po wczorajszych ekscesach nocnych domownikami Domu Anubisa; pakuję do torby resztki tego, co jeszcze leży na stole. Rogalik, jabłko, banan. O wiele za mało ale na zastanawianie się, co takiego mogłabym sobie przygotować nie mam czasu. Tak, też nie wierzę, że nie mam czasu na jedzenie ale cóż począć, gdy na karku wisi mi możliwość nie przejścia do kolejnej klasy. Bogowie jednak obdarowują takie dobre, optymistyczne serduszka, jak moje, bo postanowili oddać mi trochę tych odpowiedzi Jeroma i bez sumienia, czy jakiegokolwiek poczucia winy skorzystam, powiadam. Czy posiadam inne wyjście? Prócz ucieczki na drugi koniec świata lub zmianę nazwiska? Mknę już po korytarzu, zerkając przelotnie na ekran komórki. Muszę zmienić tą tapetę, bo ten Flynn Rider nijak ma się do mojego wieku; ale co ja poradzę, że on jest przystojniejszy i zabawniejszy od większości facetów w szkole? I co ja poradzę, że jestem w nim cholernie zauroczona?

Zabawne, że jedyne, czym się teraz zamartwiam to wyimaginowany oraz niespełniony ślub z Flynnem Riderem. JA POWINNAM BAĆ SIĘ O MĄ CHWIEJNĄ PRZYSZŁOŚĆ BO AKTUALNIE ZATRZYMAŁA SIĘ NA ZDOBYCIU PRACY CHOCIAŻBY W GŁUPIM SUPERMARKECIE. Uściślając i broniąc odrobinę swą dupę dodam, że naparzanie Amber wieczorami o Micku i ich chwilowym rozstaniu wcale nie pomaga zasypiać w normalnych godzinach. No ludzie, ile można słuchać ciągłego jęczenia o nieukładającym się, rozpadającym powoli związku? Ile słów ta blondynka potrzebuje wypuścić jeszcze z tych różowiutkich usteczek, by było wystarczająco?

No to mam przerąbane, myślę i już mam otwierać drzwi, gdy dostaję od nich w nos. Dosłownie. Jeszcze siniaka na twarzy brakuje do kompletu, bym wyglądała niczym ostatnie nieszczęście. Jakby te worki pod oczami, ubrania z dnia wczorajszego i grymas na twarzy nie wystarczyły.
Zataczam się do tyłu, lekko otumaniona nagłym zamachem, upuszczając przy tym całe zebrane w dłoniach jedzenie (ja je miałam zaraz wpakować do torby... albo zjeść po drodze) oraz telefon, wydający z siebie niecodzienny dźwięk. Szybka, jak nic. Poszła mi szybka. Burczę pod nosem wszelkie znane mi przekleństwa, zrzucając winę na niczemu winny los. A potem zerkam na drzwi i faktycznie; los niczemu winny. Jerome Clarke wchodzi, jak gdyby nigdy nic, burcząc pod nosem coś o tym, że zapomniał torby.

— Nie no, nic się nie stało. Spoko, poradzę sobie. — Macham wymijająco ręką, rzucając przy tym oburzone spojrzenie koledze. I czy mi się wydaje, czy on ma w kompletnym poważaniu mój słowotok? Plus, czy ja coś mówiłam o tym, że wyglądam dziś jak jedno wielkie nieszczęście? Clarke przebił skalę, powiadam. Tych sińców pod oczami nie dałby rady zakryć nawet najlepszy podkład Amber Millington - a posiada ich w cholerę. — Widzę, że tym razem to ty masz kłopoty w swoim cukierkowym raju. Coś nie tak, JeROMEO? — pieję wesoło w stronę chłopaka, a ten zwycięski uśmiech aż sam ciska się na twarz. Poważnie zastanawiam się nad tym, dlaczego krzywda ludzka sprawia mi tyle przyjemności. 

— Jak ty to robisz, że zawsze pchasz mi się pod nos akurat wtedy, gdy tego robić nie powinnaś? — pyta, schylając się i zbierając to nieszczęsne, marne i o WIELE za małe śniadanie. Posyła mi przy tym jakiś taki dziwny uśmieszek, którego intencji nie udaje mi się rozszyfrować. Ostatecznie ignorując to, podnoszę telefon i wszystkie moje zmartwienia potwierdzają się w przeciągu paru sekund. Patrzę na pęknięcia, przechodzące przez idealną buźkę Flynna Ridera i wzdycham głośno, wyobrażając sobie mój kurczący się portfel. — Wczoraj też wparowałaś do pokoju Patricii, tak tylko przypomnę, odrobinę nieproszenie.

anubis eye / season oneWhere stories live. Discover now