Rozdział 2: Pechowa liczba

3 2 0
                                    


Miałam cały tydzień na przeniesienie się. Zajęłam się wszystkimi dokumentami i przepracowałam najwięcej ile mogłam, aby zgromadzić zapas gotówki. Cały dobytek zmieściłam w większą torbę na siłownię i w sobotę udałam się na dworzec kolejowy.

Podróż była długa i męcząca. Zawodówka Śmierci znajdowała się daleko, oddzielona od czegokolwiek innego, nie licząc miasta, w którym przede wszystkim mieszkali Władający i Bronie. Jako, że było naprawdę wiele godzin nic nierobienia przede mną, rozłożyłam grubą broszurkę, którą otrzymałam w byłej już szkole i zaczęłam ją studiować.

Z tego co zrozumiałam, nie było oficjalnego początku roku, bo uczniowie przybywali po prostu, w momencie odkrycia swoich umiejętności. Dlatego też takie coś jak podział na klasy nie istniał. Każdy przedmiot zaczynało się od zerowego poziomu i gdy nauczyciel uznawał, że umiemy wystarczająco, zmieniał nasz poziom. Dzięki temu, jeśli ktoś przybył dopiero co, mógł przy wielkim nakładzie pracy nadgonić nawet uczniów przebywających tam już kilka lat.

Nie pominięto oczywiście opisania pokrótce najwybitniejszych uczniów takich jak: Maka Albam, Death the Kid, Soul Eater czy Black Star i jeszcze paru innych.

Fajnie byłoby ich poznać, słyszałam plotki, że Kid miał problemy z nauką, w co wątpiłam, w końcu był synem samej Śmierci, z drugiej jednak strony liczyłam po cichu, że spotkam go na jednych z pierwszych zajęć. W końcu nie często widzi się twarzą w twarz ze sławną osobą, a Władającego dwoma broniami to już w ogóle.

Rozmarzyłam się i nim się zorientowałam byłam na właściwej stacji kolejowej. Rozciągnęłam wszystkie kości, szeroko przy tym ziewając. Zarzuciłam torbę i poszłam rozejrzeć się po okolicy. Z tego co wyczytałam szkoła nie posiadała nic w stylu akademika, więc sama musiałam zając się znalezieniem swoich czterech kątów.

Reszta dnia zleciała dosyć szybko na poszukiwaniu taniego mieszkania, chociaż dużo bardziej interesowało mnie zwiedzenie okolicy.

***

Majestatyczna budowla zasługująca bardziej na miano Zamku Śmierci piętrzyła się przede mną jeszcze zanim słońce z szerokim, ale mrocznym uśmiechem wyjrzało powyżej linię horyzontu. Gigantyczne świece wystające z budynku niczym armaty, sprawiały że przystanęłam kontemplując, czy to artystyczna wizja architekta, czy raczej jakaś przydatna rzecz.

Ktoś śpieszący się na zajęcia szturchnął mnie wytrącając ze świata myśli i uświadamiając, że niebawem zaczynały się lekcje, a ja kompletnie nie znałam rozkładu budynku. Pobiegłam w stronę wejścia znajdującego się między kośćmi jednej z wielkich, zniekształconych czaszek i znalazłam się wśród tłumu zmierzającego pospiesznie do swoich sali.

Em, chwila przecież ja nawet nie mam rozkładu zajęć. Świetnie pewnie nie doczytałam jakiegoś akapitu z tej mikro książki.

Rozejrzałam się nerwowo w poszukiwaniu sekretariatu, lecz ujrzałam jedynie numery sal.

– Hej, przepraszam jestem nowa... – Zaczepiłam jakąś dziewczynę z tłumu, ale nie było mi dane dokończyć, bo ta ewidentnie się spieszyła.

– Sala trzynaście, w przeciwną stronę – rzuciła, tylko zanim znikła wśród reszty.

Wielkie drzwi przede mną nie zwiastowały nic dobrego i na pewno nie wyglądały na sekretariat.

Jak ja uwielbiam rozmawiać z dyrektorami, zaraz się tak z gracją zbłaźnię, że szok.

Pchnęłam je, aby po chwili znaleźć się na dworze? Nie, wielka sala specjalnie została tak wykonana. Wokoło górował błękit i puchate chmurki, a na dosyć sporej wysokości widać było okna. Przede mną znajdowała się nie byle jaka droga, nad którą widniały czerwone gilotyny upodobnione do japońskich łuków często widywanych w parkach. Natomiast wszędzie indziej, gęsto jak kwiaty na łące rosły czarne krzyże.

Że ja tędy mam przejść tak? Od razu widać, że gabinet Pana Śmierci. Penie jeszcze krzyże to ilość zabitych przez niego.

Przechodząc przez kilka pierwszych łuków, uważnie im się przyglądałam, jakby w każdej chwili mogły spaść mi na głowę, a ostrza wcale nie wyglądały na tępe. Kiedy jednak zorientowałam się, że dyrektor na mnie czekał, a ja ślamazarzyłam się jak mucha, przyspieszyłam kroku, prawie przebiegając przez wyznaczoną drogę.

Wreszcie moja męka się skończyła i dotarłam, hmm no właśnie gdzie? Stałam pod przeciwną stroną pomieszczenia, widząc tylko przed sobą czarne lustro. Czyżby go nie było?

– O witam Ereluś! – ktoś wykrzyknął mi za uchem, a ja prawie umierając na zawał, odwróciłam się, aby ujrzeć czarną sylwetkę nieprzypominającą człowieka, na której widniała tylko płaska czaszka, wyglądająca na bardziej zabawkową niż straszną i uśmiechająca się do mnie – Ależ jesteś urocza, hehe, ale spokojnie nie ma się co bać. A i nawiasem mówiąc, gilotyny po drodze mają blokady, aby służyły jedynie za ozdoby. – Puścił mi oczko, a właściwie oczodół.

No tak, a propos robienia z siebie idotki...

– Em, dzień dobry Panie Śmierć – wydukałam, spodziewając się zupełnie czego innego, w końcu nie bez powodu był ŚMIERCIĄ, a gdy tak na niego patrzyłam, bardziej przypominał wujka, który zawsze ze wszystkich sobie robił żarty.

Zawód kolekcjoner dusz ||KrótkieWhere stories live. Discover now