Rozdział 10

759 75 7
                                    

Szliśmy już od jakiejś godziny, przez pola i jak na razie nie  było widać żadnego domu, a tym bardziej  miasta. Cassie była pełna sił, ale ja ledwo wytrzymywałem. Moja forma nie była najlepsza bo zawsze uciekałem z wychowania fizycznego, a przez ostatni miesiąc w ogóle nie wychodziłem. Nie wiem jak dziewczyna po takim okresie czasu bycia w szpitalu była pełna siły, nie męczyła się, a tym bardziej nie bała się chodzić po ciemku przez jakieś pola.

Nadal nie byłem pewny co do niej, ale jedyne było pewne ; nie chciałem zostać w psychiatryku. Zdecydowanie to nie jest miejsce dla mnie, ale moja towarzyszka nie powinna uciekać. Zdecydowanie może coś zrobić mi, sobie i osobą w swoim otoczeniu. 

-Michael! - krzyknęła Cassie. A ja podniosłem głowę do góry, patrząc na dziewczynę - Widać miasto!

Rzeczywiście. Z daleka było widać wieżowce, z bardzo daleka, ale w końcu. Byłem tak szczęśliwy jak nigdy dotąd. Sydney - moje miasto. Tak dawno byłem w zamknęciu, a teraz czuje jak wiatr rozwiewa moje włosy, jak słońce świeci mi w twarz. Cassie czuła się jeszcze lepiej, skakała przez całe pole, piszczała ze szczęścia. Ciekawe ile była w  szpitalu.

-5 lat - powiedziała Cassie.

-Co? - zapytałem zdziwiony.

-5 lat jestem w szpitalu. O tym myślałeś, prawda? - podeszła do mnie z uśmiechem na twarzy i kwiatem we włosach. - Wszystko się zaczęło od tego, że  próbowałam zabić swoją matkę, ledwo uszła z życiem. Ale po jakimś czasie wyszła ze szpitala, i najważniejsze jest to, że mi wybaczyła. - złapała mnie za rękę - Ale chodźmy już.

~

Przepraszam, że rozdział kiepski, nudny do niczego, nie spawdzony, ale brak weny, szkoła mnie wykańcza i po prostu mam dość. Ale nie ważne. Przepraszam. Do napisania :)

Asylum ~ M.CWhere stories live. Discover now