johnlock - "i'm nothing without you, sherlock"

Start from the beginning
                                    

Kiedy Holmes przez dłuższą chwilę się nie odzywał, John wstał, podszedł do niego i kucnął, po czym, nim ten zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, ujął jego twarz w dłonie i przyjrzał się siniakowi, marszcząc brwi.

— Ktoś miał niezły prawy sierpowy — powiedział, cofając ręce i kiedy Sherlock myślał, że mężczyzna wróci na swoje miejsce, ten oparł dłonie na jego kolanach i zaczął intensywnie się w niego wpatrywać.

— Co?

— Powiesz mi? Nie odpuszczę. Nie tym razem.

— Obiecałem sobie, po... Po śmierci Mary, że będę was chronić — powiedział nagle.

— I postanowiłeś brać udział w jakichś nielegalnych walkach?

— Co?

— Chcę wiedzieć skąd masz te wszystkie rany i siniaki, na miłość boską!

— Eliminuje... Chociaż nie, eliminuje to złe i brzydkie słowo. Pozbywam się również... Nieważne. Pozbywam się ludzi, którzy są zagrożeniem dla ciebie i Rosie.

— Przepraszam bardzo, a są tacy?

— Mary miała dużo wrogów — odparł.

— Zabijasz ich?

— Nie, oczywiście, że nie. Tropię ich, a później przekazuję Mycroftowi. Czasami muszę się jednak trochę napracować.

— Nie mogłeś mi tego powiedzieć od razu? — John westchnął, przecierając twarz dłonią.

— Nie, ponieważ starałbyś się mnie od tego odwieść. W najgorszym wypadku chciałbyś dołączyć.

John uśmiechnął się pod nosem, kiwając głową.

— Racja. Zbyt dobrze mnie znasz.

— Jesteś łatwy, John — odparł, a kiedy Watson zareagował głośnym śmiechem, mężczyzna zmarszczył brwi. — Dlaczego się śmiejesz?

— To zabrzmiało dość dwuznacznie.

— Co takiego?

— To, co powiedziałeś. Jesteś zbyt łatwy, John — powiedział, cały czas cicho się śmiejąc. Holmes uniósł brew, samemu pozwalając sobie na ledwo zauważalny uśmiech.

— Jesteś zły?

— Oczywiście, że tak. Niepotrzebnie narażasz się na niebezpieczeństwo.

— Nieprawda. Nie niepotrzebnie. Robię to dla ciebie i Rosie. Żebyście byli bezpieczni.

— Nie, Sherlock. Po pierwsze, nie mamy pewności, że ci ludzie w ogóle o nas wiedzą.

— Wiedzą, John.

— A nawet jeśli, równie dobrze mogliby zająć się tym ludzie Mycrofta, a nie ty, narażając tym swoje życie!

— To ja obiecałem was chronić, nie ludzie Mycrofta.

— Cholera — sapnął, podnosząc się i zaczynając krążyć po pomieszczeniu tam i z powrotem. — Dlaczego jesteś taki uparty?

— Nie jestem uparty. Po prostu złożyłem obietnicę i staram się jej dotrzymać. Jednej niestety nie potrafiłem, więc... — Przerwał , biorąc głęboki oddech.

— Sherlock. — John westchnął ciężko, zatrzymując się i spoglądając na przyjaciela smutnym wzrokiem. — Powiedziałem ci już, że nic, co się wtedy wydarzyło, nie jest twoją winą. Rozumiesz? Przestań się w końcu o to obwiniać.

Holmes wstał powoli, podchodząc do Johna. Zacisnął mocno wargi, spoglądając w oczy mężczyzny.

— To jest moja wina, John. Ja to wiem i ty również. Wiem, że mi wybaczyłeś, lecz ja sobie nie i... Po prostu chcę, żebyście byli bezpieczni. Codziennie w myślach układam sobie scenariusze tamtej sytuacji i w każdym z nich Mary żyje. — Sherlock sam był zdziwiony tym iż się otworzył i zaczął mówić Johnowi wszystko, co do tej pory siedziało jedynie w jego głowie. — Zrobiłem coś źle, coś źle powiedziałem i ucierpiała na tym Mary. Gdybym wtedy nie zaczął się wymądrzać, nie sprowokowałbym tej kobiety i wszystko potoczyłoby się inaczej. Mogłem uratować...

Be your own anchor || One-shots Where stories live. Discover now