W środku był list, wsadzony w elegancki papier, pokryty wieloma rysunkami postaci z filmów Yazzo. Zacząłem się śmiać głośniej, niż powinienem. Ale nikt nie mógł mnie usłyszeć. Wszyscy zajęci byli śpiewaniem. Obejrzałem dokładnie kopertę, przyjrzałem się rysunkom. Potem otworzyłem ją i zacząłem czytać.

Szanowny Panie Jubilacie!

Otrzymana przez Pana paczka, jest wyrazem moich najserdeczniejszych życzeń z okazji ukończenia osiemnastego roku życia. Rok ważny, symbolicznie wprowadzający nas w dorosłość. Ale czy na pewno? Skończyłeś je w środę, a teraz, dwa dni później, świat wydaje się chyba taki sam. Mnie przynajmniej taki się zdawał, chociaż mogłem pójść sobie do sklepu i kupić piwo. Ale osiemnaście lat, to nie tylko legalne kupno piwa, czy innej używki. To także prawo wyborcze. Chociaż w czasach Wielkich Cesarzy, to wcale nie osiemnasty rok życia czynił z chłopców mężczyzn, a tym samym obywatelami z prawem wyborczym, a przynależność do jednego z klanów. Proszę zapamiętać to, może będzie Pan mógł kiedyś tą ciekawostką zabłysnąć w towarzystwie. I nie żebym umniejszał Pańskim zdolnością społecznym i interpersonalnym. To tylko złota rada od poczciwego mistrza zabawiania akademickiego środowiska na naukowych sympozjach. Gdy już o sympozjach mowa. Nudno tutaj. Wiem, że stolica, że największy w kraju ośrodek archiwistyki i kursy przygotowawcze do październikowego roku akademickiego, ale, no, nudno. Co mam ukrywać, jak to prawda.

Tutaj nikt nie przychodzi na weekend, nie robi mi tak pysznej jajecznicy, jak Pan i nie patrzy w oczy tak długo, aż nie mogę przestać się śmiać. No dobra. Eliera czasami tak na mnie patrzy, ale jedynie przypominając, że muszę wrócić myślami na ziemię. Chcę wrócić, ale do Pana. Jeszcze miesiąc, do czerwca. Na Wasze zakończenie roku też mnie nie będzie, na Pańską maturę też nie, na zawodowe, tym bardziej. Jestem świadomy tego, że wiele omija mnie w tak ważnym dla Pana momencie, ale dobrze wiemy, że mój wyjazd, to decyzja odgórna, inwestująca na dalszym etapie w moją przyszłość. Ale co ja Pana będę zanudzać, kiedy powinien siedzieć ze znajomymi i świętować swoje urodziny, a nie czytać listy od niedowidzącego dziada przed trzydziestką. Właśnie. To będzie bardzo egoistyczne, ale wiem, gdzie chcę spędzić swoje urodziny w lipcu. Gdzie? Szczegóły wsadzone do koperty w głównym prezencie.

Dobrze. Uzna Pan, że jestem pojebanym dziadem, co zamiast na rękę, upadł na łeb, ale no cóż. Sam mi Pan powiedział, że to wystarczy mu to do bycia szczęśliwym, a że w stolicy wszystko pojawia się szybciej, a czasami można spotkać twórców na konwentach, to właśnie z tego przywileju skorzystałem. Dlatego, proszę, niech Pan nie myśli, że chcę go przekupić, tylko dać porządny prezent na osiemnaste urodziny.

Mógłbym Panu opisać wiele, ale wszystko Pan wie z naszych rozmów telefonicznych. One jednak gdzieś przepadną, a papier, jeśli nie zmoknie lub nie spłonie, pozostanie jakimś świadectwem. Dlatego przekazuję Panu to, co myślę od dłuższego czasu.

Uważam, że Pana kocham, Panie Leight Abelard. I Pan o tym wie. Piszę to jednak raz pierwszy.

Do zobaczenia wkrótce. Ściskam, całuję, tulę, uwielbiam.

Sho

P.S. Dzwonił do mnie tata. Powiedziałem mu o Tobie. Zaprosił nas pod koniec sierpnia. Wciąż czeka za odpowiedzią. Bez Ciebie nie podejmę żadnej decyzji.

P.S. 2. Kocham Cię, serio!

Przeczytałem list raz, potem kolejny i kolejny. Za piątym, znałem go na pamięć. Jakoś przez te słowa otrzeźwiałem. Do głowy przyszły mi nowe pomysły. Coś, czego wcześniej nie było, a co pojawiło się nagle. Jak myśl, że zakochałem się w doktorze na zastępstwie profesora Boolge'a. Uśmiechając się szeroko, sięgnąłem po wsadzony do paczki prezent.

Grzbiet rozpoznałem od razu. Daniel miał takich trzy, a każdy, pokryty tą samą czcionką, sprawiał, że nie mogłem się mylić. Ten, który otrzymałem od Sho, zaparł mi dech w piersiach. Bo ten wariat kupił mi nic innego, jak czwarty tom komiksu o przygodach Kapitana Dolano. W dodatku, gdy otworzyłem go, na stronie tytułowej dostrzegłem elegancki autograf samego twórcy komiksu. Pod podpisem widniał całkiem spory rysunek Kapitana i Hajime — obaj pili gorącą czekoladę, uśmiechając się do siebie szeroko.

— On ocipiał! — wykrzyknąłem, płacząc nagle.

Otarłem pośpiesznie oczy, aby żadna łza nie spłynęła na rysunek. Zeby zrobić taki rysunek, musiała minąć dłuższa chwila. Dlatego, albo Sho zatarasował autorowi drogę i oznajmił, że puści go wolno po zrobieniu tak osobistego podpisu, albo zbojkotował kolejkę pełną fanów, robiąc zator przy autografach. Może spotkał go na uboczu, gdzieś w kawiarni. Może pili czekoladę, i od słowa do słowa, przeszli do omawiania wizji wymarzonego autografu dla złodzieja komiksów. Cokolwiek Sho wykombinował, rezultat był taki, że wziąłem telefon i napisałem do niego wiadomość.

L: Zabiję cię za to. Sho. Poważnie. Zginiesz w moich ramionach.

S: To będzie najpiękniejsza śmierć z możliwych.

L: Przestań. To nie jest śmieszne.

S: Wiedziałem, że tak uznasz. Odezwę się potem. Zaraz będę odpowiadać na pytania. Baw się dobrze.

L: Niech nikt Cię tam nie słucha. Uwodzisz głosem, a ja nie chcę mieć żadnej konkurencji, bo mogę sobie z tym nie poradzić.

S: Przesadzasz. Martwić będziemy się dopiero wtedy, gdy obaj pójdziemy na uniwerek. Dobra. Odezwę się potem, młody!

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now