— Wiem, kochany. Wiem.

Puścił mnie, gdy ktoś przekręcił klucz w drzwiach. Zrobiło mi się słabo. Sho zbladł. Cofnąłem się na bezpieczną odległość. Spojrzał mi w oczy. Przycisnął temblak do piersi. Oprócz ręki, bolało go jeszcze serce. Współczułem nam obu, choć wpakowaliśmy się razem w tą sytuację. Razem też musieliśmy wybrnąć z niej.

Petria otworzyła ostatni zamek i weszła do środka. Miała ze sobą torbę, w drugiej ręce parasol. Przekroczyła próg, zamknęła drzwi. Jakże się zdziwiła, widząc nas na korytarzu. Czując jej wzrok na sobie, zarumieniłem się mimowolnie..

— Cześć, Sho. I ty... Eee. Od rękawiczek, tak? Cześć. Wychodzisz już? — zapytała.

Odgarnęła z oczu włosy, których barwa przesiąkła porannym niebem. Jakże piękna ona była, gdy ujrzałem ją ponownie. Za każdym razem czułem, że nie mam najmniejszych szans, aby odciągnąć wzrok Sho od tak pięknej istoty. Mogła dać mu wszystko, od spokojnego domu, po dziecko. Zadrżałem, gdy przypomniałem sobie ich historię. Nie czułem jednak żalu, pozwalając, aby Sho zakochał się we mnie.

— Tak, idę. Już czas na mnie — odparłem.

Spojrzałem na Sho. Wciąż stał jak zaklęty, wyrwany z innej rzeczywistości. Jeżeli w ten sposób zabierał się za porządkowanie swojego życia, musiałem uzbroić się w wielkie zapasy cierpliwości. Zacząłem się martwić, i to poważnie. Petria poczuła coś podobnego. Zastała nas w nieco dziwnej sytuacji, gdy szykowałem się do pośpiesznego wyjścia. Może poczuła, co robiliśmy pod jej nieobecność? Nie mogłem ocenić, a może nawet nie chciałem.

Zapiąłem kurtkę, posłałem Sho uśmiech i udałem się do wyjścia. On ruszył za mną, lecz nie wiedział, że swoją ucieczkę zaplanowałem szybciej. Petria nie zamknęła drzwi na zamek, dlatego wystarczyło pociągnąć za klamkę i wyjść. Tak też zrobiłem. Zwyczajnie wyszedłem z mieszkania, jakby w środku nic się nie wydarzyło.

Sho patrzył bez ruchu. Trzask drzwi wkrótce zagłuszyła przechadzka Petrii po mieszkaniu. Wzięła swoje rzeczy, położyła w salonie. Sięgnęła po telefon. Znów uciekła do tego świata, do ludzi, którzy dawali jej więcej. Sama zgodziła się, aby zastąpili jej Sho. Dziś mogli się wykazać, może tego wieczoru, gdy jej powie, że pomiędzy nimi było skończone. Że on już tak nie chciał. Że kochał, ale nie ją, i wcale nie było mu przykro z tego powodu.

Poprawił okulary na nosie, ułożył wygodniej rękę w temblaku. Ona wróciła na korytarz, odrywając wzrok od telefonu.

— Zapomniał czegoś, że tak stoisz? — zapytała.

Sho otrząsnął się na jej słowa. Tak, zapomniał. Wspólnie zapomnieliśmy. Odwrócił się nagle i podbiegł do drzwi. Szarpnął je i wybiegł na zewnątrz.

— Leight! Zaczekaj, Leight! — krzyknął, a jego głos rozległ się po klatce schodowej.

Nie odszedłem daleko, właściwie zszedłem piętro niżej. Zdumiałem się i wychyliłem przez poręcz, widząc, jak kierował się w moją stronę. W końcu dopadł mnie. Gdy znów stanął obok, zdjął z nosa okulary i niespodziewanie przyłożył swoje usta do moich. Pocałowaliśmy się głęboko, bez względu na miejsce i czas. Pożegnaliśmy się tak, jak na dwóch wariatów przystało. Spojrzałem mu w oczy, śmiejąc się.

— Czy to aż tak boli? — zapytałem.

— Ale co?

— Wypowiadanie mojego imienia. Zrobiłeś to, wiesz? W końcu — odparłem z zachwytem. Sho zaśmiał się z niedowierzaniem.

— No tak. Prawda. Cały czas mi się wydaje, że powiedziałem Ej.

— Nie, krzyknąłeś: Leight.

— Krzyknąłem... Leight. Szlag. To jest takie proste imię. Leight.

— Wiem — zachichotałem, cmokając go w czubek nosa. — Teraz zmykaj. Jesteś w krótkim rękawku i skarpetkach, będziesz chory.

— Już jestem — odrzekł.

Przytuliliśmy się do na pożegnanie, całując przy okazji, po czym Sho pozwolił mi odejść. Pomachał ręką, uśmiechając się pogodnie.

— Napisz mi, jak będziesz w domu.

— Napiszę. Dziękuję za wszystko!

— To ja dziękuję! W końcu... wyszedłem.

— Teraz wracaj, bo zmarzniesz.

— Dobrze.

— Do zobaczenia, Sho!

— Do zobaczenia, Leight!

***

Długie wstęgi światła zatrzymywały się na tafli wody, migotliwie odbijając się na kamiennych filarach mostu. Wpatrywałem się w ten cichy spektakl. Myślami wędrowałem tak daleko, jak ptaki na niebie. Ale czy musiałem odchodzić bardziej, niż było to potrzebne?

Dostałem to, co chciałem, chociaż nie spodziewałem się. Pierwszego dnia myślałem, że nowy człowiek w przestrzeni szkoły okaże się kolejnym. Następnym. Zapomnianym. Obcym. Teraz, gdy jeszcze raz przeglądałem całą naszą rozmowę na telefonie, nabrałem pewności, że tak właśnie zaczynała się moja droga w dorosłość. Wszystko było takie oczywiste.

Mój telefon zadzwonił w odpowiednim momencie, kiedy niemal nabrałem ochoty przeskoczyć przez barierki mostu i zanurzyć się w migoczącej tafli wody. Wyciągnąłem go z kieszeni, ocierając pośpiesznie łzy. Dzwoniła do mnie mama.

— Halo? Hej, mamo. Idę właśnie na autobus.

Pisałeś mi o tym ponad godzinę temu, kochanie. Wiesz, trochę się przeciągnęło to czekanie na przystanku — powiedziała.

— Wiem, wiem. Przepraszam. Musiałem... pomyśleć.

Pomyśl z nami, w domu. Albo i nie. Ale wróć.

— Wiem. Mamo... Ja... — Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem w niebo. — Powiedź mi. Są w domu wszyscy?

Tak. Nawet ojciec. I stęsknione za tobą zwierzęta.

— Okej — odparłem. — W takim razie cudownie. Bo... Muszę z wami w końcu pogadać.

Planowanie rozmowy z rodzicami zajęło mi całą drogę. Myślałem, że będzie to takie łatwe, ale gdy tylko wyobraziłem sobie minę mamy i taty, na wieść o tym, że dwa dni spędziłem z mężczyzną, ogarnęło mnie przerażenie. Choć namawiałem Sho, aby zebrał się na rozmowę z Petrią, to sam nie miałem tyle odwagi, aby powiedzieć prawdę rodzicom. Papayi. Danielowi. Ari. Garanowi. Całemu światu.

— Leight... — powiedziałem swoje imię, jakby miało pomóc w uspokojeniu nerwów.

To jednak nie pomogło. Zakląłem, uciekając się do starego, sprawdzonego sposobu na takie sytuacje, do słuchania muzyki. Mój własny pośpiech i utrata głowy dla doktora historii sprawiły, że nie wziąłem z domu plecaka, a tym samym, słuchawek. Nie zrezygnowałem jednak z pomysłu słuchania d'Advocats, nie dziś. Podczas gdy jeszcze miesiąc temu, szedłbym na ulicy w milczeniu, tak dziś, gdy wszystko stało się dla mnie oczywiste, podzieliłem się ze światem swoją muzyką. Włączyłem odpowiednią piosenkę na telefonie, wsadziłem go do kieszeni i ruszyłem w drogę powrotną do domu. Jak nic, słowa śpiewane przez wokalistę, równie dobrze mogły być moje. Uśmiechnąłem się na taką myśl. Jakże piękna okazała się ulga.

Chory umysł jest bronią masowej destrukcji. Bez oczu, widzę tę wizję. Jeśli miłość do ciebie jest zła, to nie chcę mieć racji. 

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz