23.

227 24 3
                                    


Ze snu wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. Przeklęłam pod nosem. Nie dość, że i tak późno usnęłam snem niespokojnym, to jeszcze byłam budzona o ósmej a.m. Powoli wstałam z łóżka, czując narastający ból głowy i następne, co zrobiłam, to otworzyłam okno. Miałam wrażenie, że duchota pokoju przytłacza mnie i potrzebowałam wziąć kilka wdechów świeżego powietrza, żeby się uspokoić i rozbudzić. Dopiero wtedy byłam w stanie uchylić drzwi do pokoju.

— Dzień dobry — przywitał się pan z obsługi hotelu, wjeżdżając metalowym stoliczkiem na kółkach, na którym stało moje śniadanie, czyli smakowicie pachnąca jajecznica, świeże kromki chleba i kubek z kawą, a także drugi, podobny, z herbatą, do tego masło na niewielkim talerzyku. — Smacznego i życzę miłego dnia.

Wymruczałam pod nosem niemrawe podziękowanie, a gdy mężczyzna wyszedł z mojego pokoju, od razu zwróciłam uwagę na niewielką, zdobioną karteczkę, złożoną na pół opartą o kubek z kawą. Od razu wzięłam ją do ręki, rozkładając ją. Moim oczom ukazały się niewielkie, delikatnie przechylone w prawo literki, wręcz kaligraficzne, jakże mi znane pismo Luke'a.

Tam, gdzie niebo spotyka się z piekłem

Przygryzłam wargę, bawiąc się karteczką w ręku. Do głowy przychodziło mi tylko jedno miejsce, choć nie byłam pewna, czy ja i Luke myśleliśmy o tym samym. Nie znałam Paryża tak dobrze, jak Londynu i wbrew pozorom nie była to łatwa zagadka, a przypuszczam, że znany wszystkim wujek Google również by w tej kwestii nie pomógł.

— Nic nie szkodzi mi spróbować — wymruczałam sama do siebie, biorąc się za śniadanie i jednocześnie podejmując decyzję, że wyruszę tam zaraz po śniadaniu. Michael najpewniej jeszcze spał i obudzi się dopiero koło popołudnia, zatem wtedy zaczniemy przesłuchania najważniejszych świadków.



Niebo było równie pochmurne, co uczucia goszczące w moim sercu. Z nasuniętym kapturem czekałam na spodziewanym miejscu spotkania, czyli na granicy zetknięcia się najbogatszej i najbiedniejszej ulicy Paryża. Przez okulary przeciwsłoneczne obserwowałam ludzi śpieszących się do różnych celów. Nagle moje pole widzenia zostało zasłonięte przez dwie, męskie dłonie.

— Zgadnij kto to — wyszeptał mężczyzna. Uśmiechnęłam się delikatnie i odwróciłam się w jego stronę, stając twarzą w twarz z Luke'iem. Mój uśmiech powiększył się, co sprawiło, że na jego twarzy pojawił się podobny gest, a następnie z całej siły go spoliczkowałam. Grymas automatycznie zniknął z jego twarzy, a jego miejsce zastąpiła powaga. Mężczyzna potarł policzek dłonią, na którym zaczął już się ujawniać ślad mojej ręki.

— Ta dziewczyna zasługiwała na to, żeby żyć, a nie na to, żeby spotkało ją takie okrucieństwo — wysyczałam. Byłam pewna, że wściekłość i obrzydzenie aż promieniowały z moich oczu, choć nie dało się tego zauważyć, dopóki nie ściągnęłam okularów.

Na ustach blondyna pojawił się leniwy, wręcz pełen pobłażania uśmiech.

— Ach wy, ludzie. To aż przykre, jak zapominacie o istnieniu czegoś takiego jak śmierć — powiedział, opierając się o ścianę i zakładając ręce na piersi.

— O czymś takim jak okrucieństwo pewnie też? — zadrwiłam.

Luke rozłożył ręce.

— Śmierć wiąże się z okrucieństwem.

— Ale nie z takim — warknęłam.

Mężczyzna przewrócił oczami.

— Okrucieństwo to okrucieństwo, stopień nie jest tutaj ważny.

Hate Or Love // l. h.Where stories live. Discover now