— Jak tata? — zapytałem.

— Dzisiaj rano obudził się. Mama mówiła, że jest dobrze — odpowiedział cicho.

— Super. Kurwa, super — odparłem, uśmiechając się z ulgą i przechodząc do konkretów. — A ten sprawdzian z matmy...

— Daj spokój — przerwał Ari. — Jesteś debilem, Leight, bo narobiłeś sobie problemów. Mam w dupie, czy go zdasz. Nie mogłem wtedy na ciebie patrzeć, bo wyglądałeś, jakbyś miał zesrać się od bujania w obłokach. Dlatego nigdy więcej...

— Jesteś najlepszy, Ari — uznałem. Prychnął z irytacją.

— Ja to wiem, Leight. Ale nie każ mi tego udowadniać — wtrącił.

Zaśmiałem się nieco i sięgnąłem po kopertę. Spojrzałem na nią, Ari też. No cóż. Nie mogłem okazać, że trochę było mi żal. On jednak uratował mnie, a spłacenie takiego długu wymagało wyjątkowych środków. Biorąc głęboki oddech, dałem mu kopertę.

— Nie pytaj, skąd i jak. Po prostu weź je i uznaj, że jesteśmy kwita — poprosiłem. Ari zmarszczył czoło.

— Dostaniesz w ryj, jeśli wciskasz mi kasę — zagroził, otworzył kopertę i wyciągnął bilety. Przeczytał napisy i zamarł. Posłałem mu kpiący uśmieszek.

— Idź z Garanem.

— Nie — wydusił z siebie, gapiąc się na bilety tak, jakby znalazł wygrany talon na loterii.

— Ze mną?

— Nie... Ja pierdolę. Leight!

— Baw się dobrze. A teraz cicho, Garan idzie.

Zakończyliśmy wszelkie rozmowy, kiedy wrócił nasz przyjaciel. Ari pośpiesznie schował bilety do torby, drapiąc się po łysej głowie, jakby zastanawiał się, czy go nie wkręcałem. Nie śmiałem robić sobie z niego żartów do końca życia. Był moim najlepszym przyjacielem. On i Garan. Temu drugiemu trzeba było jednak wiele tłumaczyć. Ari po prostu rozumiał. A ja, mając takich przyjaciół, czułem spokój.

***

Gdy Garan wysiadł z autobusu, wyjaśniłem Ari, że bilety są prawdziwe,, a za ich źródło dałbym się pokroić. Ari niedowierzał, że je miał. Uśmiechnąłem się i obiecałem, że nigdy więcej nie oddam mu niczego, co tyle dla mnie znaczyło. Ari zaś, śmiejąc się już mniej radośnie, uciekł wzrokiem z okno.

— Ari... Coś chcesz mi zabrać?!

— Nie coś, a kogoś. I nie tobie, a z własnej, nieprzymuszonej woli tej osoby.

— Kogo? — zdumiałem się. Ari, zbierając się do wyjścia, pozwolił sobie na wymowne spojrzenie.

— Nie zabijesz mnie, bo nie zdasz więcej matmy. Matura przed nami, więc nie możesz tego zrobić.

— Mogę, jeśli mi nie powiesz!

— Cóż... — Ari odchrząknął i podrapał się po głowie. — Na d'Advocats pójdę z Papayą.

— Z Papayą...? — powtórzyłem z niedowierzaniem.

— Tak. Z nią. Nara, pało! — Ari pomachał i wysiadł z autobusu tak szybko, jak było to możliwie.

Zamurowało mnie. Mój przyjaciel chciał iść z najbardziej rozgadanym stworzeniem świata? Ale że... Ari i Papaya?

— Ja pierdolę... — jęknąłem. Wtedy wrogi okrzyk z początku autobusu doleciał do moich uszu.

— Trochę kultury, bezczelny gówniarzu! Nie jesteś sam! — warknęła jakaś babcia, obładowana siatkami, otoczona pięcioma innymi babciami, takimi, jak ona. Uzbrojone w kule i laski, patrząc krzywo spod zmarszczonych brwi, nosiły berety w wojennych barwach. Poważnie, przestraszyłem się na ich widok, jak nigdy wcześniej.

***

Myśl o Ari i Papayi nie dawała mi spokoju. Sprawa z Sho mogła zaczekać, przynajmniej na kilka chwil. Spróbowałem zrozumieć, jak wiele pominąłem, zajmując się swoimi sprawami.

Ari i Papaya pisali ze sobą. Rozmawiali na przerwach. Moja siostra zawsze wiedziała, kiedy pojawić się obok,, gdy przesiadywałem z chłopakami. Ari nigdy nie narzekał na jej obecność. Ona cieszyła się z każdego pretekstu do rozmowy. Okazało się, że wcale nie musiałem im pomagać. Doskonale poradzili sobie za moimi plecami.

Papaya pojawiła się w kuchni, myśląc o sprawach niepojętych dla mnie. Siedziałem przy stole, dlatego gdy Papaya przeszła obok, postanowiłem do niej zagadać. Kaszlnąłem. Moja siostra posłała mi pytające spojrzenie. Musiałem wykorzystać taką okazję.

— Co robisz w piątek? — zapytałem.

— Nie wiem... Dlaczego pytasz? — odparła. Wzruszyłem ramionami.

— Nie możesz nic robić. Nie umawiaj się ze swoimi mądrymi koleżankami.

— Co? Odczep się w końcu od moich koleżanek! Ja się nie czepiam twoich znajomych! — zapiszczała. Parsknąłem śmiechem w odpowiedzi.

— Tak? Aby na pewno? Bo ja słyszałem coś innego — odpowiedziałem i odwróciłem się do niej plecami. Papaya natychmiast znalazła się obok. Nim pojąłem jej zamiar, ona uwiesiła się na moim ramieniu.

— Co słyszałeś?

— Coś, co na pewno wolę usłyszeć od ciebie.

— Leight! No, o czym mówisz, co? — zirytowała się.

Uwielbiałem się z nią drażnić. Odpowiedzi nie dostała. Wstałem nagle, pochwyciłem ją w pasie i podniosłem do góry. Papaya krzyknęła donośnie, na co zareagowałem prześmiewczym chichotem. Przerzuciłem ją przez ramię z łatwością. Ważyła tyle, co nic, dlatego nie zmęczyłem się. Wyniosłem ją z kuchni, przeciągnąłem do salonu i odłożyłem na kanapę. Śmialiśmy się tak głośno, jakby wokół nikt nie mieszkał. Usiadłem obok, aby otrzeć twarz. Popłakaliśmy się wspólnie z wrażenia.

— Debile — skomentował Daniel, który, jak widmo, pojawił się w salonie.

Ogarnąłem się pośpiesznie, Papaya też. Daniel wszedł do kuchni, otworzył lodówkę. Szukał czegoś, co zaspokoiłoby jego studencki głód.

Przyjrzałem się wtedy mojemu bratu. Czy on miał kogoś? Poznał na początku studiów jakąś dziewczynę, dużo o niej mówił, ale finalnie, nic z tego nie wyszło. Od tego czasu minęły dwa lata. Daniel, jak był sam, tak sam pozostał. A może on też się nie przyznawał? Może stosował taktykę młodszego rodzeństwa, uznając, że milczenie oznacza święty spokój?

— Leight, dostaniesz w mordę zaraz — warknął, gdy przekroczyłem bezpieczny czas patrzenia się na niego. Westchnąłem jedynie.

— Też cię uwielbiam, Dan.

— Chuja tam uwielbiasz, debilu!

— Ha! Nawet nie wiesz, jakiego — wypaliłem nagle.

Papaya zaśmiała się, traktując tę wymianę zdań, jak żart niskich lotów. Daniel uważał, że nie mogłem błysnąć inteligencją przy nim. Nie mieli pojęcia, że mówiłem prawdę. Przerwałam milczenie. Czułem się z tym cudownie.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now