— O kurcze — odrzekł Sho i poprawił okulary na nosie. — A wie, dlaczego jego syn idzie w sobotę do szkoły?

— Bo... idzie pomagać?

— Oczywiście — mruknął z uśmieszkiem. — Wszystko wynika z twojej bezgranicznej chęci pomocy.

Na te słowa, wprost nie mogłem powstrzymać się. Szturchnąłem go zaczepnie w ramię, a on, nieco zdziwiony, oddał mi podobnym ciosem. Przyjąłem go z radością. Wczoraj niemal wywołałem pożar przez niego. Dziś to on wywołał pożar we mnie. Dźgnąłem go lekko palcem w bok. On też tak zrobił. Skrzywiłem się naraz, udając ból. Sho nagle zbladł.

— Przepraszam! Zapomniałem, że cię pobili i...

— Żartowałem — wyszeptałem. Sho huknął mnie naraz w ramię. Rozmasowałem je, złośliwie chichocząc i gapiąc się na niego. Spróbowaliśmy przywołać się do porządku.

— Chodźmy, nie będę przecież tutaj mył naczyń — wtrąciłem.

— Tak. Chodźmy — oprzytomniał i wszedł do środka. Nie przestawał się uśmiechać, dlatego podejrzewałem, że szykuje coś jeszcze. W drodze na stołówkę, jeszcze dwa razy stoczyliśmy podobną potyczkę.

***

Uniwersytetu w Yeeds opiekował się DEA, dlatego organizował w szkole zjazdy.. Tym razem grupa naukowców zastanawiała się nad utworzeniem stowarzyszenia ku pamięci kolejarzy. Taka liczba gości nie mogła siedzieć głodna. Przebywali tu cały dzień, dlatego panie kucharki, a także ja, sprzątając po nich, mieliśmy dużo roboty. Na szczęście, musiałem zwożenie naczyń na zmywak, opróżnianie talerzy i wkładanie ich do zmywarek, nie okazało się tak straszne. Naukowcy musieli być niedożywieni, bo pochłaniali wszystko, co szkoła dla nich przygotowała, dlatego żadne jedzenie nie poszło na zmarnowanie.

Gdy zmywarki pracowały na całego, wróciłem na stołówkę. Musiałem dbać o porządek. Naukowiec nie świnia, nie rzucał papierków byle gdzie. Miał swoją kulturę, a także wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia. Przechadzając się pomiędzy stołami, przysłuchiwałem się nieco ich rozmowom. Od polityki, przez zachwyt nad stolicą, po zakrapiane sympozja, o tym mówili. Znali się, lubili, a jeśli nie, nie ukrywali tego. Nie słuchałem ich jedynie z nudów. Interesowałem się, o czym rozmawiali ludzie z otoczenia Sho.

On sam, gdzieś w tłumie doktorantów i członków instytutu, zabawiał towarzystwo. Wśród swoich, czuł się jak ryba w wodzie. Widziałem go, on mnie też. Wolałem jednak trzymać się z daleka. Co chłopak z robotniczych przedmieść, przebrany w ciuszki kelnera, miał do roboty wśród akademickiego towarzystwa ą ę?

Wróciłem na zmywak. Bolały mnie nogi, dlatego postanowiłem zrobić sobie chwilę przerwy. Usiadłem na podłodze z ciężkim westchnieniem. Sięgnąłem po telefon i sprawdziłem, co działo się w świecie. Większość z klasy zakuwała matmę. Policja szukała samozwańczych pirotechników w dzielnicy kolejarzy. Mama mnie wspierała. Papaya pytała o kota. Świat się jeszcze nie skończył, kiedy odpoczywałem od sprzątania stołówki.

Wtedy ktoś wesoło zawołał do kucharek. Jedna z nich nakierowała gościa na zmywak. Zmarszczyłem czoło, potem ujrzałem go.

— Przyszedłem zjeść z tobą obiad — oznajmił Sho. Trzymał w dłoni dwa talerze.

Zdumiał mnie. On wszedł jak do siebie, podał mi talerz i usiadł obok na podłodze. Był tak blisko, że dotknęliśmy się ramionami. Przez dłuższy moment nie wiedziałem, co właśnie się działo. Sho skinął wtedy, abym podał czyste widelce. Podniosłem się więc, wziąłem sztućce i wróciłem na miejsce. Sho czekał cierpliwie. Podałem mu widelec, odebrał go. Porwał kilka kęsów gotowanych warzyw.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz