— I jak?

— No... Dał mi dowolność w wyborze, bo uznał, że nie robisz żadnych kłopotów i...

— Co mam robić? — zapytałem pośpiesznie, bo to, jak nie mógł zebrać myśli, stało się przerażające. Poprawił okulary na nosie i spojrzał przez okno, byle nie złapać kontaktu wzrokowego.

— W sobotę, ludzie z uniwersytetu organizują w szkole zjazd, potrzeba kogoś w kuchni do mycia. W niedzielę zaś, wolontariat składa wizytę w domu spokojnej starości. Dziewczyny będą potrzebować kogoś do noszenia pudeł, więc im też pomożesz — odpowiedział spokojnym tonem.

Możliwe, że opanował wzburzone emocje. Skinąłem na te informacje, czując jednocześnie niepokój. Wizja weekendu poza domem uświadomiła mi, że nie znajdę czasu na naukę z matmy. Miałem przerąbane, musiałem przyznać sam przed sobą.

— Może być.

— No ja nie wiem — rzekł nagle.

Posłałem mu pytające spojrzenie, on znów uciekł wzrokiem, sprytna gnida. W ciągu jednego tygodnia, wszelkie demony mojego umysłu zostały zbudzone. Korzystając więc z ich aktywności, postanowiłem zadziałać jeszcze bardziej.

— Niewiedza jest najlepszym argumentem, co? — wtrąciłem jadowicie.

On, słysząc to, spojrzał mi w oczy. Czekałem na ten moment. Zrobiłem krok w jego stronę. Sho nie ruszył się nawet na centymetr. Nie odpowiedział, więc ośmieliłem się kontynuować:

— Czuję się głupio w tej sytuacji. Ale, do cholery, przecież nic się nie stało? Nic, mam rację?

— Masz rację. Nie stało się nic złego.

— Złego? Trudno mi określić, czy stało się coś złego, skoro nie umiem uznać tego za coś dobrego?

— Znów mnie pytasz.

— A ty znów nie umiesz udzielić mi odpowiedzi.

— Zatem fatalny ze mnie nauczyciel.

Wywinąłem oczami, na co Sho zadrżał ze złością. Poważnie. Zdenerwował się, o czym świadczył nerwowy błysk w oczach. Skoro jednak rzuciłem mu wyzwanie, nie zamierzałem odpuszczać:

— To jest właśnie najgorsze.

— To, że jestem fatalny?

— To, że jesteś nauczycielem.

— Fatalnym nauczycielem na zastępstwie — uściślił.

Przełknąłem cicho ślinę, gdy podszedł bliżej. Skoro sprzeciwiłem się Danielowi, z Sho też nie miałem problemu. W końcu, w wielkiej fali wątpliwości, jeszcze jedna niepewna nie robiła różnicy.

— No właśnie, tu jest nasz największy problem — wyszeptałem.

Sho usłyszał wyraźnie moje słowa. Jego jasne, cholernie bystre oczy, drgnęły. Uniósł kąciki ust, jakby wypuścił na świat niewypowiedziane myśli. Lepszej reakcji nie mogłem oczekiwać. Cofnąłem się niespodziewanie i poprawiłem plecak na ramieniu.

— Mam jeszcze przerwę. Czy mogę wracać do kolegów? — zapytałem.

— Idź sobie gdzie chcesz, tylko bądź na lekcji — odpowiedział oschle i skrzyżował ręce na piersi.

Skinąłem głową, po czym udałem w kierunku schodów. Chciałem myśleć, że w tym starciu odchodziłem jako zwycięzca. Potrzebowałem, aby doszło do spięcia między nami. Próbowałem wmówić sobie, że wcale go nie lubiłem, że nie rozmawiało nam się, jak z nikim innym. Że nasza wczorajsza rozmowa nie wyglądała, jak mizdrzenie się przed sobą. Tak zamierzałem sądzić. A Sho, gnida o zabójczych oczach, lubił przeszkadzać mi w takim myśleniu.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now