— Wielkie wejście, co? — zaczął. Wyszczerzyłem się na jego widok.

— Przepraszam, nie wiedziałem, że będziesz tutaj i...

— Winny się tłumaczy, ha! Gdzie tak lecisz? Chyba lekcję masz w innym miejscu, co? — spytał.

— Tak. Szedłem do toalety. Wiesz, że...

— Dwanaście godzin, wiem. Już mi dzwonił dyrektor. I przepraszam, że rano nie dotarłem i nie poznałem twojej mamy, ale... Nie mogłem. A teraz lecę. Muszę iść do pokoju nauczycielskiego, potem mam lekcję z pierwszakami. Chciałbym, ale nie mogę być tu tylko dla ciebie — wyjaśnił.

W myślach wrzasnąłem z wrażenia. Sho przestąpił z nogi na nogę, jakby naprawdę musiał iść. Zrozumiałem w porę:

— Jasne, nie zatrzymuję cię.

— Do zobaczenia! — pożegnał się. Wziąłem głęboki wdech, a on ruszył schodami. Już miał zniknąć, gdy cofnął się i posłał mi rozbawione spojrzenie.

— Ach, jeszcze jedno. Następnym razem, kiedy prawie duży chłopiec pójdzie dokarmiać raka w toalecie, niech zamknie okno za sobą. Albo najlepiej, niech nie pali w szkole. No... Do potem! — dodał i uciekł w swoją stronę.

Zostawiał mnie z rumieńcem tak mocnym, jak własna głupota. Skąd wiedział, że tam byłem? Cholera by go wzięła, mnie też, byle jak najdalej od kłopotów.

***

Na lekcjach całkowicie odleciałem myślami. Nic nie zapamiętałem, co mówił nauczyciel od teorii zawodowej. Choćbym chciał, nie potrafiłem skupić się na niczym innym, jak na Sho. Wszędzie go widziałem. Schowałem twarz w dłoniach i westchnąłem cicho. Ari spojrzał na mnie uważnie. Dałem mu znać, że nie ma się czym niepokoić. Lekcje od teorii zawodowej należały do luźniejszych, dlatego nie obawiałem się, kiedy mogliśmy porozmawiać.

— Coś cię boli? — spytał.

— Nie, jest w porządku. — Życie mnie bolało, ale Ari nie musiał tego wiedzieć. — Boli mnie trochę głowa.

— Nie chcesz iść do pielęgniarki?

— Jak będzie źle, to pójdę.

Ari uśmiechnął się pocieszająco i wrócił do pisania notatek. Jako on robił, że słuchał nauczyciela, mnie i jeszcze wszystko pamiętał, tego nie wiedziałem. Spojrzałem na Garana. Pisał coś na telefonie, a gdy poczuł mój wzrok na sobie, posłał mi buziaka i wrócił do notowania. Uśmiechnąłem się nieco. Świat by się walił, nadeszłaby plaga, a Garan zawsze wnosił odrobinę pocieszenia.

***

W środę kończyliśmy najwcześniej zajęcia. Godzinę po przerwie obiadowej, mogłem wracać do domu. Oczywiście, nie tym razem. Razem z Ari, Garanem i Berthelem z koła chemicznego, jechaliśmy w pewne miejsce. Przebraliśmy się z mundurków w normalnie ubrania, po czym udaliśmy na przystanek autobusowy. Czekaliśmy na ten, który jeździł do najgorszej dzielnicy w Yeeds. Zapaliłem papierosa i obmyśliłem plan, który wyjaśniłem przyjaciołom. Przyjęli go w pełnej zgodzie.

Autobus przyjechał punktualnie. Wpakowaliśmy się do niego, zajęliśmy wolne miejsca i ruszyliśmy w drogę. Jak na grzecznych uczniów przystało, uciekliśmy wzrokiem w telefon. W końcu, gdy do autobusu wsiadły dziewczyny z żeńskiego liceum, wróciliśmy do integracji społecznej. Gapiliśmy się na nie, testując ich cierpliwość. W końcu zaczęły się śmiać z zawstydzeniem. Osiągnęliśmy swój cel.

— Dobrego dnia, drogie panie! — zawołał donośnie Garan, wychodząc z autobusu, gdy dotarliśmy na nasz przystanek. Dziewczyny pomachały mu, a on, szczerząc się tak, jakby je wszystkie zaliczył, wysiadł z dumą.

DRUGS, SUCKS & SAUSAGESWhere stories live. Discover now