Rozdział 15.

612 140 17
                                    

 — O-och, n-naprawdę? — cała twarz Ronalda, nawet koniuszki uszu przybrały barwę dorodnego buraka, a dłonie zaczęły nerwowo rwać nitki, wychodzące ze swetra.

— Zajmowałam się wtedy dziećmi, no wiesz, nie moimi, ale przyjaciółki mamy i nie miałam głowy do takich spraw, zresztą gdy pięcioletni osobnik o oczach pełnych furii uczepia ci się nogi i odbija kształt swoich rąk w postaci plam z marmolady, nie myślisz o takich rzeczach. Dopiero potem sobie uświadomiłam, że ty mi już dałeś tę książkę.

Weasley przełknął ślinę, odchrząknął i wziął głęboki wdech.

— Otóż, Hermiono, teoretycznie to ja mam bałagan w papierach. Teoretycznie — przerwał na chwilę, obserwując bacznie reakcję Granger. — Ale nie chcę cię o-okłamywać. Ja... uch... jakby ci to powiedzieć... chciałem się po prostu z tobą spotkać — wykrztusił, wbił wzrok w posadzkę, przeczesał nerwowo włosy — ogólnie mówiąc, starał nie nawiązywać się żadnych interakcji z Hermioną.

Ona jednak uśmiechnęła się, wyjątkowo szeroko i radośnie, przykucnęła tak, aby mimo wszystko widzieć oczy Rona i łagodnym głosem powiedziała:

— To całkiem w porządku, Ronaldzie. To całkiem w porządku.

I choć miało tu ułatwić im dalszą rozmowę, chłopak zaniemówił i tylko przesuwał spojrzenie to na Hermionę, to na podłogę. Stali tak przez kilkanaście długich sekund, a jedynie to, że niektórzy przechodnie zatrzymali się i mimochodem obserwowali, co robią, powstrzymało ich od trwania w tej pozycji o wiele dłużej.

Wreszcie Ron odkaszlnął, nerwowo poprawił włosy i bardzo cicho oznajmił, przerywając ciszę:

— Muszę zamknąć księgarnię.

Hermiona jakby oprzytomniała, odrzuciła włosy w tył, po czym kiwnęła głową i oparła się o ścianę, przymykając lekko powieki. Weasley zmarszczył brwi, otworzył lekko usta z niemym pytaniem, następnie zamknął je i znów otworzył.

— Powinienem podliczyć jeszcze pieniądze.

— No i?

— A ty nie powinnaś tu być.

Granger roześmiała się, potrząsając lekko grzywką i rzucając mu spojrzenie, które zawierało czystą drwinę z przepisów. (W tym momencie Ronald zaczął zastanawiać się, czy na pewno jego towarzyszka czuła się dobrze — zdążył poznać ją na tyle, iż wiedział, że zazwyczaj zasady i regulaminy stanowiły jedną z najważniejszych wartości).

Po raz kolejny w trakcie tego dnia westchnął, przetarł dłonią zmęczone oczy i usiłując ignorować obecność Hermiony, zajął się codzienną popołudniową rutyną. Wreszcie, po jakiejś godzinie przekładania, liczenia oraz mamrotania pod nosem, wstał, przeciągnął się i za pomocą niskiego pomruku, oznajmił, że skończył. Hermiona zaś ziewnęła, przygładziła dłonią włosy, a następnie tonem nieznoszącym sprzeciwu powiedziała:

— Ubieraj się, idziemy na wycieczkę.

Na miłość boską...

Miłego dnia, Ronaldzie! ✔Where stories live. Discover now