Rozdział 4.

905 199 28
                                    

— Witaj, Ronaldzie! — zawołała Hermiona Granger, przekrzykując dźwięk dzwoneczka przy drzwiach.

Spojrzał na nią spode łba, a gdy zdziwiona Hermiona zmarszczyła brwi, odwrócił głowę i ostentacyjnie chwycił za kubek.

Dziewczyna otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała i smętnie ruszyła w kierunku działu literatury obcej.
A Ron czuł narastającą złość. Miała czelność tu przychodzić! Chyba zgłupiała, jeśli myśli, że Ron będzie jej teraz nadskakiwał.

Prychnął pod nosem z takim zdenerwowaniem, że stronice czytanej przez niego gazety na chwilę uniosły się.

Granger zaś co jaki czas popatrywała na niego, zastanawiając się o co mu, u licha, chodzi. Nic nie przychodziło jej na myśl. Musiał mieć chyba gorszy dzień. Albo ewentualnie tydzień.

Drobnymi palcami pogładziła kolejny, zakurzony grzbiet książki i nagle znieruchomiała, zarzuciła grzywą brązowych włosów, a następnie śmiałym krokiem podeszła do lady i zapytała tak jak wtedy o Monę Lisę:

— Czy mógłbyś mi w czymś pomóc?

Uniósł wzrok. Bardzo niechętnie.

— Jestem zajęty — odburknął i zaczął przeglądać jakiś zeszyt leżący obok kasy.

— No cóż, szkoda, ale…

— Jestem zajęty — powtórzył, podkreślając wyraźnie ostatnie słowa, po czym ponownie zagłębił się w zawartości zeszytu.

Hermiona nie była osobą, na którą takie zachowanie nie wpływa. Uniosła wysoko głowę, poprawiła szalik i żwawo poszła do najodleglejszego kąta księgarni. Prawdę mówiąc, czuła się urażona. Fakt, mógł mieć zły dzień, ale to przecież jego praca. Praca równa się obowiązki! Aż miała ochotę to zgłosić właścicielce — chociaż wiedziała, że tego nie zrobi. Nie była mściwa.

Westchnęła głośno i odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Powód, dla którego Ronald był smutny, nadal za nią chodził i domagał się odgadnięcia. Głowiła się i troiła, jednakże nic nie potrafiła wymyśleć oprócz klasycznego złego dnia. Przecież ona sama nie zrobiła nic niewłaściwego… Chyba. Och, z mężczyznami nigdy nic nie wiadomo!

Najpierw Wiktor ma jakieś humorki i coś bredzi pod nosem, nie można się od niego odpędzić, odkąd jest w Anglii ciągle wspomina tamtą felerną wymianę w liceum. A teraz jeszcze Ronald! Niech wszyscy idą do diabła. Myślą, że ona ma na takie głupoty czas? O nie, proszę panów, nie ma czasu! Nauka jest zającem, ucieknie, nie poczeka. I stawiania jej na tym samym miejscu z jakimiś bzdurami nie można nazwać odpowiedzialnym.

Otrząsnęła się z rozmyślań i chwyciła za pierwszy z brzegu ołówek.

Ron, skanując go, nic nie mówił, dopiero gdy gwałtownie wyrwał paragon z kasy, odezwał się obrażonym i rozgoryczonym tonem:

— Kradzieży Mony Lisy nie ma i nie będzie.

Rozchyliła wargi w niemym zdumieniu, machinalnie zabrała ołówek i bardzo, bardzo powoli odwróciła się w kierunku drzwi.

— Miłego dnia, Ronaldzie — wyszeptała i, nie wiedząc nawet dlaczego, ze łzami w oczach wybiegła z księgarni.

Czy ona płakała?

Miłego dnia, Ronaldzie! ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz