Rozdział 12.

697 161 42
                                    

Okazało się, że celem spaceru był Hyde Park, który — jak Ron zauważył — wzbudzał w Hermionie Granger specyficzne emocje. Gdy tylko przekroczyli bramę, oddzielającą go od reszty świata, dziewczyna zareagowała, jakby właśnie zaczęła oddychać powietrzem bogów. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej (o ile tak się dało) i uniosła wysoko głowę, jakby nagle pozbyła się wszystkich problemów.

Ron odwzajemniał jej uśmiech, jednakże dość niepewnie oraz nerwowo i koniec końców musiał spytać:

— Dlaczego stałaś się taka... radosna?

I natychmiast tego pożałował.

— Czy to źle? — roześmiała się Hermiona.

— Nie, skądże! Po prostu zastanawia mnie, że kiedy tu weszliśmy nagle się rozpogodziłaś. Och, nie musisz odpowiadać, wygłupiłem się, przepra—

— Rany, Ronaldzie, nie przepraszaj, chwilami jesteś taki zawstydzony... Wiesz, mając świadomość, że to akurat w tym parku mogli spacerować Holmes albo Watson, albo Paddington czy inny przemiły bohater, ten park zaczyna nabierać barw! Wyobraź sobie, że to właśnie tutaj Sherlock zabierał Johna niby na spokojne spacery, taki jak nasz, a po powrocie do mieszkania czekał na nich, na przykład, Hopkins z okropnymi wieściami! Niesamowite, nie-sa-mo-wi-te!

Hermiona, rzecz jasna, mówiła dalej, wymachując przy tym rękoma i co jakiś czas śmiejąc się (według Rona — perliście i dźwięcznie, według Hermiony — głupkowato). Tym razem Weasley jej słuchał, ale prawdopodobnie wyrobił już sobie podzielną uwagę i zachwycanie się gracją oraz wdziękiem panny Granger nie kolidowało z uważnym wysłuchiwaniem jej i, co ważniejsze, przyswajaniem tych informacji.

— Hermiono?

— Tak?

— Na początku pomyślałem, że kupimy sobie jakieś precle, ale nie wiedziałem czy tutaj są... — Ronald oblał się w tym momencie rumieńcem — więc gdy zajrzałaś wtedy do tego małego antykwariatu, szybko pobiegłem i kupiłem. Mam nadzieję, że lubisz sezam.

— Skąd wiedziałeś? To moje ulubione, przysięgam!

Policzki Weasleya oblał rumieniec, a on sam poprawił szalik, lekko go unosząc, aby zakryć twarz i spuścił głowę. Mimo zawstydzenia uśmiechał się wyjątkowo szeroko i jeszcze uważniej przyglądał pannie Granger.

A potem, gdy niby przypadkiem musnęła jego dłoń, a po kilku minutach również przypadkiem chwyciła i delikatnie zacisnęła, Ronald miał wrażenie, że zaraz umrze, tutaj i teraz, i cała czerwień z jego twarzy odpłynie.

Ale nie umarł. (Ani nie zemdlał). Oddał uścisk i nerwowo odkaszlnął.

A kiedy Hermiona się żegnała, po prostu stał i wpatrywał się w swoje znoszone buty

— Miłego dnia, Ronaldzie.

Kiwnął głową, nadal mając wzrok skierowany ku ziemi. (Hermiona w tym momencie zaczęła się lekko niepokoić).

Dopiero gdy odeszła, wzniósł oczy do nieba i roześmiał się tak, jak śmieje się człowiek szczęśliwy.

Czy tak wygląda latanie?

Miłego dnia, Ronaldzie! ✔Where stories live. Discover now