Rozdział 6.

438 43 25
                                    


Logan

Z utęsknieniem wypatrywałem deszczu za oknem, lecz nie mogłem się łudzić. To było San Francisco, a nie chłodne Seattle. Pogoda dawała się we znaki i miałem już dość słońca, od którego gotowałem się w czarnych ubraniach.

Wyszedłem spod prysznica, stając na białych kafelkach nowej łazienki. Mieszkanie, które zaproponował Matthew, było przestronne i przypominało loft. Miałem salon połączony z nowoczesną kuchnią i niewielką sypialnię. W salonie, na szczęście, zmieściło się pianino, bo gdyby było inaczej, moja noga nie przekroczyłaby progu tego miejsca. Spojrzałem na swoje zaparowane odbicie i przetarłem dłonią lustro. Umięśniony tors wciąż prezentował się dobrze, ramiona pokrywały liczne tatuaże, których nigdy nie było za mało. Przetarłem twarz dłonią i poklepałem się po policzku. Trafiłeś, jak ślepa kura na ziarno – pomyślałem. Miałem teraz luksus, którego od dawna nie doświadczyłem i tę cudowną adrenalinę, którą czułem, trzymając za paskiem broń i wykonując powierzane zadania. Podobało mi się to, nawet jeśli w czasie dnia miałem być cieniem Josephine.

~*~

Siedziałem na murku przed drzwiami willi i cierpliwie czekałem na panią Vance. Do bankietu pozostały cztery godziny, w czasie których miałem zawieźć ją do fryzjera i makijażystki. Josephine na razie rzadko korzystała z moich usług. Pracowałem u nich tydzień, a ona wychodziła z domu dopiero drugi raz. Myślałem, że takie panienki nie mogą żyć bez pustych przyjaciółek i plotek. A tu proszę, nawet nikt jej nie odwiedzał. W czasie tego tygodnia zapoznawałem się z pracownikami, jednostkami Matthew i przechodziłem wprowadzenie, pilnowany i kontrolowany przez Zayna. Skierowanie się do centrum było miło odmianą od chodzenia między bazą z bronią i towarem, a domem.

Pochyliłem się do przodu, opierając łokcie o kolana i strzepując popiół z papierosa. Drzwi otworzyły się minutę później, gdy kończyłem palenie. W progu stanęła Josephine, poprawiając okulary przeciwsłoneczne na nosie.

– Możemy jechać. – Rzuciła do mnie z obojętnością w głosie i ruszyła do auta.

Ostatni raz zaciągnąłem się nikotyną, po czym zgasiłem niedopałek i otworzyłem drzwi przed Josephine. Tym razem wybrała tylne siedzenie. Wsiadłem za kierownicę i wyjechałem na ulice drogiego osiedla na którym mieszkali. Spojrzałem w lusterko, nieco zaskoczony ciszą. Josephine dała się poznać, jako rozgadana i ciekawska osoba. Nie pasowało mi to, że milczy, nie odpowiadało przyjętemu przeze mnie schematowi. Wpatrywała się w okno, nieruchoma, jak posąg.

– Najpierw fryzjer? – Upewniłem się.

– Tak. – Krótka, sucha odpowiedź podniosła mi ciśnienie. Być może w moich ustach było to normą, ale w jej wywoływało dreszcz, taki sam, jak po usłyszeniu pisku kredy na tablicy.

Zacisnąłem palce na kierownicę i więcej się nie odezwałem, mogąc powiedzieć o słowo za dużo. Zatrzymałem się pod salonem fryzjerskim i z udawaną grzecznością otworzyłem przed nią drzwi. Ominęła mnie, od razu kierując się do środka.

Salon był ekskluzywny i na pewno drogi. Na dodatek prestiżowy. Wszedłem za Josephine, którą od razu się zajęto. Obrzuciłem spojrzenie idealne kobiety, siedzące przed lustrami. Ona tutaj pasowała, a z drugiej strony miałem wrażenie, że nie chciała tu być. Wyczułem to w jej chłodnym zachowaniu, wręcz sztywnym. Wydawało mi się, że kobiety uwielbiały, gdy o nie dbano, robiono coś za nie. Tymczasem Josephine nawet nie zdjęła okularów – wciąż była posępna. Powstrzymując wszelkie pragnienia zajrzenia do torebek klientek, usiadłem na fotelu pod ścianą i z obojętnością przeglądałem kobiece pisma naszpikowane trywialnymi newsami.

Desperado [psycho LT] ✔Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon