Rozdział 4.

454 48 7
                                    

Zobacz, do czego mnie zmusiłeś [Taylor Swift]

Josephine

Po skończonym śniadaniu, szybko uciekłam na górę zabrać torebkę. Nie chciałam zostać w tym domu ani minuty dłużej, gdy miałam możliwość wyjścia. Cieszyłam się z urodzin tylko z jednego powodu – będę mogła pozwolić sobie na więcej swobody. Nie obchodziły mnie prezenty, wydane pieniądze, czy milutkie słowa Matthew. Chciałam wyjść i spędzić czas sama ze sobą, a rzadko się to zdarzało.

Kiedy zbiegłam do holu, Matt objął mnie w talii i z uśmiechem pocałował w usta.

– Baw się dobrze, skarbie. Wieczorem mam dla ciebie niespodziankę.

Pokiwałam głową, patrząc mu w oczy.

Postaram się.

No leć. Logan czeka w samochodzie.

Wyszłam z domu i uderzyła we mnie fala ciepła. San Francisco przeważnie raczyło nas dobrą pogodą, co w sumie mi odpowiadało, bo nie lubiłam chłodu. Poza tym mogłam codziennie poleżeć nad basenem, wyciągnąć się na leżaku i poczytać książkę, opalając się. Odpowiadało mi takie zajęcie, zwłaszcza, że nie miałam ich wiele do wyboru.

– Josephine. – Zayn skinął do mnie głową. Właśnie szedł od strony garażu.

– Cześć. – Uniosłam rękę i uśmiechnęłam się.

Nie byłam pewna, czy go lubię. Jednak wolałam mu nie podpaść, bo ze wszystkim szedł do Matta. Nie dziwię mu się, musiał być lojalny, jeśli chciał żyć, ale mógł nie przyjmować takiej pracy. Nie rozmawialiśmy za wiele. Najczęściej odzywałam się do Rogera i Edwarda oraz Stacey, mojej osobistej służącej. Jeżeli Matt miał dobry humor i nie obrażał mnie, z nim też rozmawiałam, ale nie było to szczere pogawędki. Przy nim nie mogłam pozwolić sobie na swobodę, bo przez to mogłam palnąć jakaś głupotę, która odbiłaby się na moim policzku.

Idąc do czarnego mercedesa, zastanawiałam się, co będzie z Loganem. Nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, oprócz tego, że był przystojny. Nie miałam już Rogera, to chociaż z Loganem chciałabym porozmawiać. Dalej zastanawiało mnie skąd ta roszada i dlaczego Roger stracił pracę, ale nie miałam odwagi zapytać Matta.

Logan wysiadł i otworzył mi tylne drzwi. Zmrużyłam oczy, kręcąc głową.

– Chcę jechać z przodu. – Powiedziałam.

Nie widziałam na jego twarzy irytacji. Ani złości, ani znudzenia. Po prostu obojętna maska wyryta jak z kamienia. Kompletnie nie potrafiłam zrozumieć, jak tak łatwo chował emocje?

– Proszę. – Grzecznie otworzył mi przednie drzwi i wskazał, abym wsiadła.

Skinęłam głową i zajęłam miejsce. Z wprawą wyjechał z posesji i skierował się do centrum, choć jeszcze nie wiedział, co planuję. Jednak cierpliwie czekałam, aż zapyta i wpatrywałam się w boczną szybę, udając, że podziwiam otoczenie, które widziałam już setki raz. Wiele zostało we mnie ze starej Josephine, na przykład: upór. Przy Matthew był zdecydowanie temperowany, ale czasem przebijał się przez moją otoczkę idealnej żony.

– Gdzie mam panią zawieźć? – Zapytał w końcu, chyba minął z pięć minut. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wygrałam.

Powoli na niego spojrzałam. Wpatrywał się w drogę, stukając palcami w kierownicę. Staliśmy na światłach, a mimo to, nie obdarzył mnie spojrzeniem.

Desperado [psycho LT] ✔Where stories live. Discover now