□ Rozdział 5 □

28 5 6
                                    

Trawę pokrywała gęsta, skrząca się w porannych promieniach rosa. Niebo powoli przybierało cieplejszych tonów, a już ledwo widoczny księżyc zbliżał się ku linii drzew na horyzoncie. Lekki i zimny powiew poranku wywoływał gęsią skórkę.

Nemmris ostatni raz spojrzał na dziewczynę. Chciał zapamiętać ją jak najlepiej. Głębokie jak toń morska- oczy, niczym dwa szmaragdy spoglądały na niego ze strachem spod wachlarza rzęs. Delikatna, piękna i niepewna, alabastrowa twarz, otulona była obsydianowymi falami, które spływały po jej ramionach. I ten blady, a zarazem smutny uśmiech.

Nie wystarczyło mu jej imię czy wygląd... Bał się o nią w myślach, a to, że ją teraz zostawi, bolało go najbardziej. Widział jej strach w oczach, mimo hardej postawy. Gdzieś w głębi serca pragnął widzieć ją cały czas.

Ale nie mógł.

Z bólem odwrócił się i pojechał przed siebie, nie zerkając do tyłu.

Gdy tylko minął zakręt pospieszył konie. Jechał prowadząc swojego gniadosza jedną ręką, a skarogniadą klacz trzymał drugą. Ta miała przypiętą do boku sakwę z potrzebnymi rzeczami - prawie identyczną jaką dał Evelynn. Konie jednak nie okazały się być tak skore do współpracy jakby chciał. Ociągały się, utrudniając tylko chłopakowi zadanie.

Dojechał do miejsca obozowiska gdy już świtało. Było już nieco cieplej niż przedtem. Starał się jechać cicho, jednocześnie chcąc wybadać czy dawna kompania ogarnęła się po wczorajszej zabawie, czy też wciąż spała w błogim przeświadczeniu o swoim szczęściu.

Spełniły się jego najgorsze obawy. Trafił na moment w którym ķompania zorientowała się o jego ucieczce. Zdenerwowane, lekko bełkoczące głosy ujawniały jeszcze wczorajsze zadurzenie.

- Jak to zniknął?! Co to ma kurwa znaczyć?!

- Zabrał dziewuchę ze sobą! - krzyknął jeden zaglądwszy do wozu.

- Pieprzonego bohatera z siebie robi! Sukinsyn, wiedziałem, że coś kombinuje! Piwa ani nie tknął...

- Trzeba było z nim skończyć, a nie przyłączać do kompanii.- prychnął z pogardą ten, którego zwą Jurwyrys.

- Ale nie mógł ujechać daleko. Nie z dziewuchą. Mamy szansę go jeszcze złapać. Szybko chłopaki, ruchy! - rozkazał przywódca, jednocześnie przywołując kompanię do porządku.

Prawie natychmiast powstał zgiełk porównywalny z tym na targach. Męskiego naśladowania przekupek także nie zabrakło...

- Tiowfall, Rendrys, Wy zostaniecie. Weźmiecie wóz z resztą - wiecie dokąd jechać, a my złapiemy gówniarza i zrobimy z nim porządek.

Po plecach Nemmrisa przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nie czekając ani chwili dłużej popędził konie do galopu. Nie miał ani chwili do stracenia. W każdym momencie mogli go dopaść, a to spotkanie nie mogło się dla niego dobrze skończyć.

Z jego rachuby wynikało, że do następnej większej wsi zostało trzy dni drogi. Po drodze leżało jeszcze kilka innych, opuszczonych domostw - tam może znalazłby jakieś schronienie, ale teraz nie miał na co liczyć. Zanim by tam dojechał, mógłby równie dobrze oddać się wprost w ręce Rendrys'a lub zwyczajnie nie jechać wcale.

Pamiętał to jak przez mgłę. On cały w błocie, leżał na skraju ulicy niczym potrącony pies. Wszystko jawiło mu się w odcieniach brązów. Otoczyli go konni. Wymienili spojrzenia i jeden z nich - wyjątkowo nieprzyjemny typ zszedł z konia i podszedł do niego. Zlękł się, jeszcze bardziej. Skulony czekał na cios, modlił się aby to była szybka śmierć.

Do tej pory nie wiedział dlaczego Rendrys go oszczędził, jeżeli tak by to nazwać. Współczucie ludzkie? Nie... na pewno nie to. Napewno nie w takim człowieku. Nie w bandycie, który gwałci, rabuje i zabija bez żadnych skrupułów. Może tłumaczyć to tym, że nie miał wyboru... musiał zabić - żeby nie było dowodów, musiał... ale zawsze jest wybór, tylko on wybrał ten łatwiejszy dla niego. Nie chciał aby dosięgła go kara za nieposłuszeństwo swemu... panu. Nigdy nie wyjawił jego imienia. Prosty powód - strach. Jedno z najbardziej utożsamianych z ludźmi uczuć.

Biały nie jest biały...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz