Prolog

75 6 5
                                    

Była końcówka lata. Słonko chyliło się ku zachodowi rzucając czerwonawą poświatę na pobliski sosnowy las. W gorącym wciąż powietrzu latały pyłki i drobne owady odganiane przez pracujących w pocie czoła ludzi.

Rozpoczął się czas zbiorów.

Łodygi zbóż uginały się w stronę ziemi pod ciężarem dorodnych ziaren. Na jabłonkach czerwieniały kwaśne jeszcze do tej pory jabłka, a grusze zrzucały powoli na ziemię dojrzałe owoce z gałęzi.

Wiał lekki wiaterek, który delikatnie unosił pojedyńcze kosmyki czarnych jak smoła włosów dziewczyny ułożonych na jej plecach. Sprawnie wyrywała zręcznymi dłońmi pojedyńcze roślinki spośód jej pięknego ogrodu. Odrzucała je za siebie - na nędzną kupkę - plątaninę traw i chwastów, oraz ziemi. Dbała także o to by zwiędłe listki i płatki nie zawadzały jej pięknym kwiatom i by swobodnie mogły się rozwinąć, ukazując z czasem swoje piękno.

- Evelynn? Mogłabyś pójść po pranie? - zapytała starsza od niej sędziwa kobieta. Jeszcze nie staruszka, ale jej twarz już przecinały szpecące pojedyńcze zmarszki i niewielkie bruzdy. Policzki opadły jej, a oczy miała podkrążone, jednak te wciąż pozostały błyszczące i żywe, niczym gwiazdy na nudnym, granatowym niebie.

Młodsza o pięknej i delikatnej urodzie, zwana Evelynn, odpowiedziała kobiecie skinieniem głowy. Jej szarawa sukienka powiewała za nią zwijając się w falbanki niczym peleryna. Szła boso pewnie stawiając drobniutkie stopy na podłożu. Skierowała się w stronę rzeki, a wydeptaną ścieżką dotarła do celu.

Krystalicznie czysta i przejrzysta woda płynęła w dość wąskim korycie turkocząc i chlupając wesoło. Dziewczyna skierowała się ku źródle. Blisko niego rosły szuwary, w których młoda pozostawiła swoje skromne ubrania. Całkowicie naga weszła do lodowatej wody, zanurzyła stopy a na końcu zmoczyła swoje długie włosy sięgające aż za piersi. Nie przeszkadzało jej zimno, oddała się za to swoim stłoczonym do tej pory myślom. Zmrużyła oczy i odpłynęła.

Nagle usłyszała zduszony krzyk. Znała już takich wiele, wiedziała jakie barwy i tony przynoszą te głosy. Słyszała więcej niż normalni ludzie. Miała po prostu coś czego oni nie mieli, tylko jeszcze nie było jej dane o tym wiedzieć. Zatem ten odgłos nie był dla niej nowością, ale za każdym razem zastanawiała się co jest jego źródłem.

Zaniepokojona wyszła z wody i ubrała się pospiesznie. Wracając poprzednio obraną drogą skierowała swój wzrok na falujące pomiędzy drzewami białe tkaniny. Mnóstwo ubrań i pościeli na sznurkach przywieszonych do drzew. Biel wyróżniała się wśród brązowych konarów i zielonej, gęstej trawy. Podeszła i poczęła składać materiały do kosza, który stał przy drzewie, a który musiała później odnieść do wioski.

Powoli robiło się ciemno, ale dziewczyna nie była ślepa, by nie zauważyć czerwonej plamy na jednym z prześcieradeł. Było mokre w miejscu zabarwienia. Odpięła spinacze. Materiał załopotał i spadł na ziemię. Krew jednak kapała z góry, z zmasakrowanego ciała, powieszonego wysoko na gałęzi. Na stryczku. Podarte ubrania przesiąkły szkarłatną cieczą, a na ranach krew kompletnie zaschnęła. Oczy były nieprzytomne i nienaturalnie zwrócone w dwie różne strony. Ciało obsiadły złaknione krwi muchy.

Wtedy w lesie rozległ się kolejny krzyk.

Tym razem był to wysoki i rozedrgany głos, nie niski i zduszony tembr, który dało się słyszeć wcześniej. Ten głos był głosem przerażonej dziewczyny.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

To dosyć krótki prolog, ale następne rozdziały są już dłuższe ;) Proszę także o wyrozumiałość, jest to moja pierwsza styczność z trzecioosobową narracją, ale mam nadzieję, że mimo tego opowieść się spodoba. Z chęcią przyjmę także rady i konstruktywną krytykę.

Biały nie jest biały...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz