Rozdział 2

31 5 3
                                    

Obudziła się wśród krzyku i wrzasku, nie wiedziała co się działo. Z ogólnego otępienia wyrwała ją ciemna postać oświetlana czerwonawym światłem. Wciąż jednak nie potrafiła zrozumieć powodu dla którego ów postać nie przestawała wykonywać owej czynności, a z każdą chwilą wykonywała ją z jeszcze większą pasją, nieznaną do tej pory dziewczynie. Jedyne co chciała w tamtej chwili to ponowne zapadnąć w sen i ta właśnie myśl zapadła jej najbardziej w głowie. Nie widziała powodu dla którego miałaby go przerywać - w dodatku tak brutalnie.

Dopiero po dłuższej chwili jej uszu dobiegł znajomy dla niej głos. Były to zdesperowane krzyki Joanny i to ona stała nad nią w ciemnościach z przerażonym jak nigdy dotąd wyrazem twarzy. Ona najwyraźniej znała odpowiedź, a przed jej następstwem chciała uchronić swoją wciąż nieświadomą zajścia córkę. Jednak jej nadzwyczajnej troski zamkniętej w przerażeniu nie dało się zauważyć na twarzy w mroku mieszkania.

Evelynn powoli wstała zrzucając z siebie pościel. Zajrzała w drzwi wyjściowe, które stały otwarte na oścież. Widoku który wtedy zobaczyła nigdy nie zapomniała. To był dla niej szok. Wtedy zrozumiała dlaczego jej matka była tak przerażona, a jej słowa poczęły nabierać dla niej kształtu. Dotarło także do niej ich znaczenie i z nadzywaczajną prędkością zaczęła przetwarzać wiadomości.

- Evelynn! Córeczko! Wstawaj! Proszę Cię! Szybko! - popędzała kobieta. Łzy już kapały jej z oczu, dokładnie tak jak i córce jednocześnie kojąc nieznośne pieczenie.

Kobiety wstały. Jedna patrzyła tylko w dół - na swoje stopy z przestrachu o to co może zobaczyć gdy spojrzy do góry. Gdy wyszły na zewnątrz gorące powietrze udeżyło je w nozdrza i w tym momencie ciekawość wygrała. Dziewczyna podniosła wzrok. Kolejny raz musiała pożałować swojej decyzji... Jeszcze zanim się odważyła, domyślała się ze smutkiem, że mogło być źle, ale było o wiele gorzej niż myślała...

Ogień z zawrotną prędkością pożerał wszystko wokół. Strzechy dachu pochłonął w kilka sekund, a w tym wszystkim pomagał mu silny i porywisty wiatr. Całe domostwo smagały jasne płomienie, lizały drewniane deski, wszystko wokół... Wszystko co miały dwie samotne kobiety. Ale katastrofa niedosięgnęła tylko ich. Cała wieś stała w nieustępliwych płomieniach jak i pobliski las. Całe dorobki życia znikały wraz z dymem, który wzlatywał do góry zakrywając nocne niebo.

Dym ciskał się w oczy, uszy przytykały trzaski ognia, krzyki dzieci i dorosłych... Kwiczenie konia! Nie zważając na niebezpieczeństwo i paniczne krzyki matki czarnowłosa wbiegła do ledwie stojącej stajni, którą także ogarnęły płomienie. Koń uwiązany w boksie rzucał się na wszystkie strony i rżał w panice. Sierść cała zlana potem błyszczała w świetle żywiołu. Miała bardzo mało czasu, wszystko mogło zawalić się w jednym momencie. Czuła na swojej skórze "jego" strach, przepełniał jej głowę. Musiała go ocalić.

Przeskoczyła przez zwęgloną belkę i dopadła drzwiczek. Rozdygotaną reką otworzyła zamek. Jeden ruch wydawał się być wtedy wiecznością przy wirującym i tańczącym w świetle otoczeniu.

Momentalnie odskoczyła od przejścia gdy spanikowane zwierzę rzuciło się do ucieczki. Omijając płonące przedmioty dziewczyna starała się dotrzeć do wyjścia, co nie okazało się takie łatwe jakby mogło się wydawać. W środku panowało dosłowne piekło. Tępy ból emanował od dopiero co poparzonych miejsc, a dym i czad dusił ściskając płuca oraz zmuszając do kaszlu. Na szczęście dla dziewczyny wyjście było już coraz bliżej, aż w końcu cudem się z niego wyłoniła.

Joanna od razu rzuciła się na Evelynn długo trzymając ją w niedźwiedzim uścisku. Niestety przez jej ramię nie ujrzała ukochanego zwierzęcia. Po nim pozostały tylko ślady kopyt wyrytych w trawie. Tak koń zapewne zginąłby w męczarniach - spalony żywcem. A jego "krzyk" brzmiałby w jej głowie przez wiele dni...

Biały nie jest biały...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz