Rozdział 3

32 4 0
                                    

Cały konwój przemieszczał się w szybkim tepmie - nie bez powodu. Na czele jechał jechał mężczyzna w ciemnym stroju i obpakowanymi po brzegi skórzanymi jukami. Jego płaszcz podróżny falował za nim muskając zad konia i od czasu do czasu odkrywając ukryty za pasem sztylet, a właściwie jego rękkojeść. Skarogniady wierzchowiec, którego dosiadał był ewidentnie rasą gorącokrwistą, smukły o widocznie zarysowanych mięśniach i szlachetnym wyrazie pyska. Żwawo szedł na przód, jego uniesiony ogon kiwał się na boki w rytm chodu, a bujna, czarna grzywa opadała falami po szyi.
Ten dzień nie należał do najlepszych na podróż, a tym bardziej ucieczkę przez dolinę - przez stary, od wielu długich lat nieużywany dotąd gościniec prowadzący przed bujny i dziki las. Po drodze wszystko mogło się stać, ale kto by chciał się naprzykszać jakiejś zgraji?
Wjechali pomiędzy drzewa. Ściana, którą utworzyły ich konary groźnie łypała z góry na przejezdnych, jakby za chwilę, któryś pień miałby się wyłamać i spaść na niespodziewanie na drogę. Wiatru można było szukać w polu, gęstwina zatrzymywała każdy najmniejszy nawet podmuch. Słonko nie paliło bynajmniej tak jak na otwartej przestrzeni, skrywał za to ich cień. Jednak mimo to wszechobecna duchota sprawiała, że pot nieustannie spływał po czole, a po krótkim czasie także i koszule lepiły się do ciała, wciąż poddwając próbie cierpliwość.
Banda liczyła sobie siedmiu chłopa. Gdzieś z tyłu jechał wóz, wypełniony po brzegi workami i różnymi rzeczami. Wszystko nakryto szczelną matą aby w razie deszczu nic nie zamokło. W środku leżała także i nieprzytomna dziewczyna. Wóz turktoał, chwiał się na piasku, podskakiwał na kamieniach, ale pomimo mocnych wstrząsów czarnowłosa nie budziła się. Skrzypiały pozbijane deski. Do tej pory było jej to na rękę.

Jechali już cały dzień bez przerwy. Pas pól niewiadomo kiedy zmienił się w las. Teren unosił się delikatnie gdy wjeżdżali w dolinę, która oddzielała od siebie dwa, potężne wzgórza.

Słonko chyliło się już ku zachodowi, rychło miała zapaść ciemna noc. Najpierw niebo przybrało barwę pomarańczu, zczerwieniało aby następnie przejść w nadobny róż. Ten przeistoczył się powoli granat, który zakrył cały nieboskłon, niby koc z błyszczącymi brylantami ułożonymi we wzory. Stanęli przy najbliższym strumieniu. Rozkulbaczyli konie i puścili je na popas. Z ochotą zaczęły skubać źdźbła trawy. Wreszcie były wolne od wżynających się w pysk uzd i wszystkich innych linek, pasków... Siodła nie gniotły kłęba, ani ostrogi nie wbijały się w boki. Łupy zgromadzili przy wozie, blisko sporego dębu, który jakby sprawował pięczę nad ładunkiem rozkładając nad nim swe szerokie, niczym ramiona poskręcane gałęzie pokryte liśćmi.

- Eee! Revvis! Przynieś tu trochę wody ze strumienia! - przerwał ciszę nieprzyjemnie brzmiący głos.

- Niech Tiowfall idzie. Tylko z wydętym na wierzch bebechem leży! - zaprotestował drugi mężczyzna wskazując niechybnie na Tiowfall'a, który faktycznie przedstawiał zachowanie niezbyt godne pochwały.

- Co, co ja? - bąknął nagle wspomniany mężczyzna ocknąwszy się ze snu. Kiwając się na boki, na drżących dłoniach usiłował podeprzeć się, by lepiej móc przysłuchać się rozmowie.

- Rusz rzyć i dreptaj po wode do strumienia! - wykrzyczał Revvis rzucając spore wiadro w stronę Tiowfall'a. Te jednak wylądowała obok na ziemi wydając z siebie niemiły uchu huk oraz brzdęk metalowej rączki.

- Spierdalaj Reviss. Niech młody idzie. - kiwnął w stronę chłopaka, który siedział przy pakunkach. Ten usłyszawszy swoje imię odwrócił się w ich stronę. Faktycznie wydawał się być młodszy od reszty, nie miał tak pomarszczonej twarzy jak reszta i wciąż dało się zauważyć u niego młodzieńcze rysy. Oczy błyszczały mu. Z niechęcią gwałtownie chwycił rączkę wiadra i poszedł w stronę strumienia. Sadził długie kroki wciskając buty w grunt. Wraz za nim odezwały się głosy, głównie ciche docinki i żarty. Za chwilę jednak wszystko na powrót ucichło. Zza dębu bowiem chyłkiem wychyliła się głowa w kapturze, wystarczył moment by mężczyzna ukazał już w całości swoją postać. Podszedł do grupy pewnym krokiem - miał tutaj spore poważanie, toteż z tego przywileju czerpał pełnymi garściami.

Biały nie jest biały...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz