Rozdział 1: Niechciane spotkanie

25 0 0
                                    

Nazywam się Katherine Moray. Siedząc przy oknie rozmyślałam właśnie o tym, w jakie bagno się wplątałam. Oczywiście, jak wszystko we wszechświecie, musiało się zacząć od wielkiej zmiany. Otóż niedawno postanowiłam przeprowadzić się ze wspaniałego apartamentowca do zwykłego domku, w miejscu gdzie czas jakby... zatrzymał się w przeszłości. Mieszkałam w niewielkim, acz uroczym domku, którego ściany pokrywał soczyście zielony bluszcz. Winna winorośl oplatała go z jednej strony a wonne kwiaty ścieliły teren ogródka. Gdzie bym nie spojrzała, wszędzie widoczne były zielone pagórki i tajemnicze lasy. Gdzieniegdzie rozsiane były domki moich sąsiadów, którzy, tak jak ja, cenili swoją samotność i spokój. Mieszkańcy tej, odległej od cywilizacji, wsi wciąż mentalnie żyli w epoce, w której język stanowczo odbiegał od tego do czego byłam przyzwyczajona. Nosząc ich "normalne" codzienne stroje czułam się jakbym wyszła wprost z powieści Jane Austen. Musiały minąć miesiące zanim przyzwyczaiłam się do tutejszych zwyczajów.

Codziennie wychodziłam do pobliskiego lasu by nazbierać ziół oraz leśnych jagód. Cieszyłam się świeżym powietrzem, bujną zielenią oraz wszechobecną ciszą.

Pewnego dnia, gdy znów podążałam tylko sobie znaną ścieżką, usłyszałam dziwny dźwięk. Ciche rzężenie. Zaniepokojona, wolnym krokiem ruszyłam w stronę, z której dochodził. Ku swemu ogromnemu zaskoczeniu, ujrzałam tajemniczego ogromnego mężczyznę, który oparty o drzewo, próbował złapać oddech. Ubrany był w zgniłozielone bryczesy (w cywilizacji: spodnie) a musztardowa koszula opinała jego szerokie barki. Złote włosy lśniły w słońcu a lodowo-niebieskie oczy patrzyły z mieszaniną bólu i zniecierpliwienia. Wyglądał tak pięknie... tak pięknie jakby wyszedł prosto z jakiegoś obrazu. Moje oczy uważnie śledziły każdy zniecierpliwiony ruch jego silnych rąk, gniewnie poruszające się usta... Nie zdając sobie sprawy z tego co robię, uklękłam obok niego i dotknęłam jego ramienia. Zdziwiony mężczyzna uniósł swoją głowę, próbując rozpoznać intruza. Lekko przestraszona, posłałam mu słaby uśmiech starając się go uspokoić. Mężczyzna zaszokowany moim widokiem próbował wstać, lecz ja mocno przytrzymałam go, unieruchamiając.

- Nie ruszaj się.- rozkazałam.- Kim jesteś?

- Nazywam się James Wheldon.- z ledwością wydukał pomiędzy urywanymi oddechami.- A pomijając Twoje następne pytanie, zostałem zrzucony ze swojego konia i potrzebuję pomocy. Padło na Ciebie.

Jego arogancja nie zna granic, pomyślałam. Tylko ktoś wysoko postawiony mógłby się tak szarogęsić. Mimo instynktownej niechęci, zarzuciłam jego ramię na swoje a swoją ręką objęłam go w pasie. Zaciskając żeby pomogłam mu wstać.

- Możesz iść?- postanowiłam porzucić grzecznościowe pan.

- Nie jestem inwalidą. To tylko niefortunny upadek z głupiego konia.

Nieprzekonana podniosłam jedną brew.

- Skoro tak, musimy przejść około kilometra, żeby dojść do mojego domu. Chodźmy.

Przez parę chwil szłam w całkowitej ciszy, pochłonięta własnymi myślami. Gdyby nie to, że silna ręka otaczała moje ramiona a ja sama byłam wtulona w męskie ciało, mogłabym pomyśleć, że jestem sama. Ta jasne, zadrwiłam sama z siebie. Wmawiaj sobie co chcesz, ale to pewnie jedyny raz, kiedy przytula cię ktoś płci przeciwnej. Korzystaj póki możesz.

- Przedstawiłem się, ale nie sądzę bym doznał takiego samego zaszczytu z Twojej strony, o pani.-Nieme oskarżenie, słyszalne w jego głosie, szybko przywróciło mnie do rzeczywistości. Głupia! Nawet nie myśl o tym, żeby lepiej poznawać tego mężczyznę.

- Katherine.- odrzekłam sucho, starając się panować nad swoimi emocjami. Bliskość tego mężczyzny budziła we mnie niechciane uczucia.- Katherine Moray.

- A więc Katherine... co robisz na takim pustkowiu?- spytał od niechcenia.

Jego pogardliwy ton mocno mnie ugodził, ale nie dałam niczego po sobie poznać. Jego reakcja nie była dla mnie czymś niezwykłym. Tylko ktoś o moim doświadczeniu, mógłby zrozumieć potrzebę odizolowania się od reszty społeczeństwa. Mój dom stanowił dla mnie oazę, niemalże arkadię, w której mogłam odetchnąć.. i zapomnieć. Zanim bolesne uczucia zawładnęły mną, wycofałam je do najgłębszego zakamarka mojej pamięci. Spojrzałam na mojego towarzysza. Chociaż starał się wyglądać jakby czuł się dobrze, widać było jak coraz bardziej się męczy.

- To mój dom.- odrzekłam prosto, ucinając wszelkie, inne pytania.- Jesteśmy już niedaleko.

Po następnych kilku chwilach, naszym oczom ukazał się mój ceglany domek. Gdy otworzyłam drzwi, zaprowadziłam niechcianego gościa do saloniku, gdzie pomogłam mu usiąść na sofie. Z westchnieniem ulgi, oparł głowę na miękkim meblu.

- Bardzo tu... ładnie.- powiedział po chwili James. Krótka pauza powiedziała mi, że w ostatnim momencie powstrzymał się od powiedzenia czegoś innego.

- Chciałeś powiedzieć "ciasno". Prawdopodobnie masz rację, ale dla mnie jest on wystarczający. Nie potrzebuję niczego więcej.

Moja bezpośredniość widocznie wywołała u niego zmieszanie, ale nic mnie to nie obchodziło. Nie zależało mi na podtrzymaniu naszej znajomości. Chciałam tylko, żeby czym prędzej opuścił mój dom i wrócił tam z skąd przybył.

- Jak długo tam siedziałeś?- zapytałam rzeczowo.

- Sam nie wiem... pewnie coś około trzech, czterech godzin.

- A co tam robiłeś? Poza tym, że jeździłeś konno?

- Chciałem chwilę odpocząć. To chyba nie zbrodnia, prawda panno Moray?- zapytał bezczelnie. Jego wyniosłość wzbudziła we mnie chęć kopnięcia go w kostkę lub zrzucenia z sofy. Biedny mebel nie zasłużył, żeby taki impertynent go przygniatał.

- Oczywiście, że nie panie Wheldon.- odparłam, zaciskając zęby.- Dziwi mnie tylko, co pan robił w tej okolicy? Pierwszy raz pana widzę i nie przypominam sobie, żeby mieszkał pan w tych stronach.

- Ach ta pani ciekawość... cóż... można rzecz , że od dzisiaj zostanę pani bliskim sąsiadem, panno Moray.- powiedział uśmiechając się złośliwie.



Mam nadzieję, że mimo dziwnej fabuły spodoba się Wam moja ... oryginalna historia miłości pomiędzy tytułową Piękną i Łotrem. :D


Piękna i ...Łajdak!Where stories live. Discover now