2. Zachłanność

179 21 4
                                    

    Przestronną komnatę o zimnych, kamiennych ścianach wypełniał cichy dźwięk skrobania, który nie ustawał od przeszło trzech godzin. Żółty blask świec tkwiących w bogato zdobionym świeczniku oświetlał zmęczoną twarz mężczyzny. Zvier Dabba jednak nie wydawał się być ani trochę skupiony na wykonywanej pracy, bowiem co chwilę zerkał kątem oka na drzwi, w geście poirytowania marszczył czarne brwi i zagryzał bladą wargę. Nie znosił, kiedy ludzie się spóźniali. Zwłaszcza, kiedy robił to Xavier. W końcu westchnął ciężko, niemal warknąwszy przy tym cicho i odłożył gwałtownie plik dokumentów na ciemny, poznaczony starością blat, a piórem grzmotnął gniewnie obok. Podniósł się powoli ze starego, obitego jedwabiem, rzeźbionego krzesła. Atłasowy szlafrok rozsunął się, ukazując nagie ciało mężczyzny, który zadrżał odrobinę, gdy chłód dobrał się do jego skóry. Chwycił poły i zakrył się nimi na powrót, tym razem przezornie obwiązując się plecionym, ozdobnym sznureczkiem w pasie. Podszedł do lustra, powoli, rozkoszując się tym, że jego stopy zapadają się w miękkim, puszystym dywanie.  Z początku wzbraniał się przed nim jak mógł, choć nie miał ku temu powodów. Xavier nalegał na ten cholerny dywan, dzięki któremu nie będą marzły mu stopy, a on chciał mu po prostu zrobić na złość. Stanął przed starym zwierciadłem, wpatrując się uważnie swojemu odbiciu. Przeczesał palcami czarne, sięgające ramion włosy, krytycznie przyglądając się swoim rysom twarzy. Kości policzkowe zdawały się być zbyt wydatne, nos zbyt wąski, tak samo jak usta, a kształt jego brwi siał postrach w całym mieście. To przez nie wyglądał na wiecznie wściekłego. Rozmyślania na temat własnej aparycji przerwał mu cichy klik, towarzyszący naciskaniu klamki. Drzwi komnaty otworzyły się, wpuszczając podmuch wiatru, który zatrzepotał wątłymi płomykami świec. Do pomieszczenia wszedł wysoki, ubrany w schludny frak mężczyzna. Spokojnie zamknął za sobą drzwi i odwrócił się przodem do Zviera. 

    — Spóźniłeś się, cholero — warknął Dabba, poniekąd zdenerwowany faktycznym spóźnieniem mężczyzny, a poniekąd tym, że przyłapał go na czymś tak trywialnym, jak przeglądanie się w lustrze. Całe szczęście, że nie zaczął oglądać własnego tyłka. 

    — Wybacz panie. Musiałem wypełnić powierzone przez ciebie zadania — Xavier ledwo zauważalnie uniósł kącik ust. — Przeszkodziłem w czymś? 

    — Przecież powiedziałem, że masz dziś przyjść, więc skąd pomysł, że w czymś przeszkadzasz? — żachnął się Dabba, puszczając mimo uszu subtelny przytyk Xaviera, odnośnie wypełniania obowiązków. — Swoją drogą... Znów próbujesz robić mi na złość? — spytał, okrążając biurko, by dostać się do niewielkiej szafki, na której trzymał wino. 

    Otworzył karafkę i nalał alkoholu do dwóch kieliszków. Jeden chwycił i uniósł do wąskich warg, które po chwili umoczyły się w czerwieni. Xavier uśmiechnął się lekko, ruszając w stronę Zviera, a chodził w taki sposób, że Dabba już nawet nie starał się udawać, że wcale nie obmacuje go wzrokiem. Zresztą, byli tu sami. Nie musiał już stwarzać pozorów, nosić niewygodnych, służbowych ubrań. Nie musiał udawać, kłamać, manipulować. Choć to ostatnie wychodziło mu naturalnie.

    — Lubię się droczyć — odpowiedział Xavier, posyłając mężczyźnie jeden z tych swoich zniewalających uśmiechów. 

    — Ja również. Tyle że dysponuję większą władzą.

    — To groźba? 

    — Skądże... — prychnął, w momencie gdy Xavier znalazł się tuż przed nim. Mężczyzna nachylił się, patrząc uważnie w ciemne oczy Zviera. 

    Dabba wstrzymał na moment oddech, odsuwając kieliszek od ust, tak zapobiegawczo, by w razie potrzeby nic nie torowało do nich drogi. Xavier jednak uśmiechnął się i wyprostował, unosząc nieco kieliszek z winem, który chwilę temu zgarnął z szafki za jego plecami. 

EmotionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz