Rozdział 27

1K 49 6
                                    

Ceremonia miała odbyć się za kilkanaście godzin, a Rey nie mogła uwierzyć, że jej życie zmieniło się całkowicie. Jeszcze nie tak dawno zbierała złom na Jakku. Poznała Hana, Chewbacce i Finna. Szkoliła się u Luka Skywalkera. A teraz?

Spojrzała w stronę wielkiego okna. Prawie wszystko było gotowe. Pięknie przystrojne ławki, kwiaty rozsypane na ziemi. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo nalegano na taki wystrój. Jej do szczęścia wystarczyłby Ben. Uśmiechnęła się na samą myśl o nim.

Przeszli długą drogę, tak samo krętą i wyboistą osobno i razem. Jasna i Ciemna Strona walczyły że sobą od zawsze, ale dziś miało się to zmienić całkowicie.

Ben wszedł do pokoju i zobaczył Rey stojącą na tle okna. Ubrana była w piękne, zwiewne, szare szaty. Był pewien, że gdyby to było konieczne, poradziłaby sobie z nim w walce. On również był ubrany w szarości, w końcu dziś był wielki dzień. Ciemność i Jasność miały zatrzeć swoje granice.

Rey odwróciła się w jego stronę. Jak się domyślał, przy jej boku przyczepiony był nowy miecz świetlny. Nie mógł nie uśmiechnąć się na wspomnienia z nim związane.

- Boisz się? - Zapytała. Pokręcił przecząco głową.

- Jestem pewien, że robimy dobrze. - zrobił krok w jej stronę.

- Jedi i Sithowie od zawsze byli zbyt... Ograniczeni. Nie rozumieli. Myśleli, że to oni odpowiadają za równowagę. - Teraz to ona zbliżyła się do chłopaka.

- Bez sensu, czyż nie? - Kolejny krok.

- A Zakon Ren? To dopiero żart, dobrze, że nigdy nie było ich zbyt wielu. - Teraz już znajdowali się w odległości niecalego metra od siebie.

- Ani Jedi. To byłby dopiero problem. - Poczuła jego oddech na policzku.

Odkąd Death Star III wybuchła wiele rzeczy się pozmieniało. Po naprawdę długich rozmowach z przywódcami rebeliantów, wyszli cało z podróży ich statkiem. Jednak rebelianci nie chcieli ich gościć. Cóż dziwnego, jeśli mieli do czynienia z dwoma podejrzanymi o zdradę osobami.

I w taki sposób Rey i Ben wylądowali na Chandrilii. Planecie leżącej w korzystnym miejscu w galaktyce, jednak trochę zapomnianej przez ludzkość. Łatwiej było znaleźć tam krystalicznie czyste jeziora niż mieszkańców, a rozległe łąki pokrywały całą planetę.

- Gdzie wy jesteście? Myślicie, że wszystko wam wolno, bo co? Bo jesteście tymi jak to było... - Wrzasnął Armitage wchodząc bez zaproszenia do pokoju. Para natychmiast odsunęła się od siebie. Hux Popatrzył na nich zdziwiony.

- W ciągu ostatnich miesięcy nie w takich sytuacjach już was widziałem. Dajcie spokój. Poza tym musicie natychmiast zejść na dół, jest jakiś problem. - Rey i Ben popatrzyli po sobie zmęczeni. Bo tacy przede wszystkim byli. Zmęczeni ciągłą walką o równość i pokój w galaktyce.

Kiedy planowali całe przedsięwzięcie jeszcze na Malachor, nie myśleli, że zajmie to tyle czasu. Tymczasem zakładanie międzyplanetarnej organizacji było częściej pasmem niepowodzeń niż sukcesów. Czy naprawdę, w dniu, kiedy to wszystko miało się uspokoić, coś musiało pójść nie tak?

Teraz i oni to wyczuli. Zachwianie Mocy, które było im obce od tak dawna.

- Ciemność - Powiedzieli razem i natychmiast zbiegli po ogromnych schodach na uroczyście przystojny plac.

Rozejrzeli się w okół. Pogoda byłaby słoneczna i wszystko wydawało się być normalne, gdyby nie czarne chmury, które dosłownie zaczęły przysłaniać błękitne niebo.

- Co, do licha? - Szepnęła Rey.

Już po chwili chmury zakrywały  niebo, a gdy całkowicie zasłonily słońce lunął z nich zimny deszcz.

- Wszyscy do środka! - Krzyknął Ben do ludzi, którzy uwijali się jak mrówki, próbując zebrać dekoracje.

- To nie jest zwykły deszcz.

Głupcy. Myśleliscie, że to koniec?

Dziwaczny głos rozległ się w ich głowach. Popatrzyli na siebie z mieszanką strachu, a jednocześnie niesamowitej odwagi.

- Zróbmy to teraz. Zanim będzie za późno. - Ben rozumiał. Nawet gdyby oni mieli teraz zginąć, przyszli rycerze mieliby ułatwiony początek.

Wyciągnęli swoje miecze.

- Nie ma ani ciemnej, ani jasnej strony, jest tylko Moc. - Zaczęła Rey.

- Zrobię co będę musiał, aby utrzymać równowagę.
Równowaga spaja mnie w całość. - Ben zaśmiał się, choć to zdecydowanie nie była odpowiednia chwila. Jeszcze nie tak dawno temu te słowa nie przeszłyby przez jego gardło.

- Nie ma dobra bez zła.
Lecz złu nie można dać rozkwitnąć. - Rey doskonale wiedziała co znaczą te słowa. Sama kiedyś dała się pochłonąć Ciemności. Jednak w porę się opamiętała.

- Jest pasja, jak i uczucie,
łagodność, jak i spokój,
chaos, jak i porządek. - mimo niezwykle absurdalnego brzmienia tych słów, Ben w nie wierzył. Doświadczył na własnej skórze mocy tych słów.

- Jestem dzierżącym płomień,
obrońcą równowagi.

- Jestem trzymającym pochodnię,
rozświetlam drogę. - Lodowate krople czarnego deszczu spływaly po ich twarzach. Ubrania mieli już całkowicie przemoczone, a piękne kwiaty wcześniej misternie ułożone przypominały teraz bardziej zgniłe, jesienne liście.

- Jestem podtrzymującym płomień,
żołnierzem równowagi. Jestem strażnikiem równowagi. - Ostatnie słowa przysięgi wypowiedzieli razem. Gdy tylko skończyli ich twarze mokre i brudne, były uśmiechnięte, a nowe miecze świetlne lśniły jasno pomarańczowym blaskiem. Udało się. Może na zwariowanych i całkowicie przypadkowych zasadach, ale jednak. Zakon został stworzony.

- I jak się czujesz jako nowy rycerz zakonu Szarych Jedi? - szepnął Ben wpatrując się w jaśniejącą twarz dziewczyny.

Ta tylko rozejrzała się wokół. Wszędzie płynęły już czarne strumienie, zalewając wszystkie żyjące stworzenia, niszcząc całe piękno planety.

Jedi, Sithowie, Zakon Ren. Wszyscy zniszczeni. Już nie długo wasz żałosny zakon dołączy do listy największych porażek w galaktyce.

- Razem możemy wszystko.

****

Tak, to już koniec.

Z tego miejsca chciałabym was przeprosić, że na ten rozdział trzeba było tyle czekać, a poza tym czuje, że was zawiodłam. Jednak na swoje usprawiedliwienie powiem, że te opowiadanie było pisane w sposób szalony i te postacie żyły wysłanym życiem (serio, nie wiedziałam do samego końca jak to się skończy).

Zobaczymy, może poprawię, może dopisze jakiś dodatek z dziwnie tajemniczych wydarzeń na Malachor, może dojdzie jakiś rozdział z wypraw Rey i Bena, a może zostawię to w cholerę i poczekam aż umrze :)

Więc... Dzięki za wszystko i miłych wakacji :)

W Ciemności Nadzieja ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz