Rozdział I

259 43 23
                                    

Zimne krople deszczu spadały na mnie z zachmurzonego nieba. Raz po raz zaciągałem się papierosem trzymanym w dłoni. Miałem już serdecznie dość swojego nędznego życia – będąc wystawionym na próg czuję się jak śmieć.

Na szczęście... Mam jedną osobę, na którą zawsze mogę liczyć. Jest nią Ojciec Way. Nie umiem opisać naszej relacji... To...  Skomplikowane. Skłamałbym, gdybym powiedział, że jesteśmy przyjaciółmi – oboje czujemy coś do siebie i widać to na pierwszy rzut oka. Te drobne gesty jak uściśnięcie sobie dłoni czy ocieranie się o siebie wystarczają, abym całkowicie mu uległ. Jednak... Nasza miłość nie jest doluszczalna. On jest księdzem... Więc, czy jestem jego grzechem?

Kończąc papierosa wyrzuciłem niedopałka i wszedłem do kościoła. Było w nim pusto – żadna żywa istota nie przebywała w zasięgu moich oczu.

— Ojcze Way?  — powiedziałem cicho, a moje słowa odbiły się echem po całym konfesjonale.

Nagle zza ołtarza pojawiła się postać księdza.

— Mówiłem ci już żebyś zwracał się do mnie po imieniu? — zapytał lekko rozbawiony.

Zamiast odpowiedzieć przyglądałem się niezwykłej urodzie kapłana. Czarna sułtana otulająca jego seksowne ciało dopasowywała się kolorem do ciemnych jak smoła włosów, a ciemnozielone oczy błyszczały radośnie jak diamenty.

—Frank[u]? Wszystko w porządku?

— T-tak... Gerardzie... — wystękałem zakłopotany. W odpowiedzi usłyszałem jego śmiech.

— A więc... Może przejdziesz się do mojego gabinetu?  — popatrzył mi stanowczo w oczy — Chciałbym z tobą porozmawiać...

— Dobrze — lekko uniosłem kąciki ust i podążyłem za Gerardem, ciekaw o czym chciałby ze mną porozmawiać.

Stojąc pod drzwiami czułem, jak moje serce zaczęło niebezpiecznie bić a oddech zamienił się w nierówny. Way musiał zauważyć moje zestresowanie całą sytuacją, ponieważ spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, który podniósł mnie na duchu. Przekręcił kluczyk w zamku, a moim oczon ukazał się mały, ale przestrzenny pokoik. Drewniane ściany były licznie ozdobione obrazami. Przedstawiały one różnych świętych. Na przeciwko stał wielki, ciemnobrązowy stół, na którym leżał stos papierów, pusta filiżanka po kawie oraz podwinięta róża stojąca w małym flakoniku. Na suficie widniał piękny, kryształowy żyrandol, którego cień odbijał się w blasku dużych świec stojących przy wejściu.
– Rozgość się – Gerard wskazał na fotel, który stał przy wspomnianym przeze mnie biurku.  Zanim usiadłem, spojrzałem jeszcze na okno, w które krople deszczu nadal stukały.
– Ojcze... o co chodzi? – zapytałem z narastającą kulą w gardle. Spojrzałem w jego oczy, które pociemniały. Dreszcze przeszły przez moje ciało.
– Och, chłopcze... – powiedział z zagadkowym uśmieszkiem na ustach i stanął z tyłu fotela.   Jego zimne ręce dotknęły moich ramion, na co ja zamknąłem oczy i głęboko odetchnąłe. Zabrał dłonie z moich ramion, po czym puszkami palców przejechał po mojej szyi. Ponownie przeszedł mnie dreszcz – tym razem był to jednak dreszcz podniecenia. Spojrzałem na niego pożądliwym wzrokiem. Chyba szykowała się nam długa rozmowa...

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 17, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Get On My Knees || FrerardWhere stories live. Discover now